sobota, 11 maja 2013

Killa Tay - Mr. Mafioso CD (1998, AWOL)

Chyba nie znam żadnego rapera z Californi który tworzyłby tak hardcorowe albumy. Czego nie dotknie się Tay Capone to musi być najtwardsze gówno wysokich lotów. Na przestrzeni lat nie obyło się jednak bez kilku wpadek lecz były one tak  mało znaczące że nawet nie musnęło to takiej figury jaką jest Killa Tay. Od początku swej działalności idzie przez gre ze ściśle wyznaczonymi przez siebie zasadami czego dowodem jest jakość płyt przez niego wydawanych. Czy albumy solowe czy kolaboracje z innymi raperami, Tay nie schodzi z obranej na początku drogi twardego i bezkompromisowego rapera (krótko mówiąc, nigdy się "nie sprzedał"). "Mr. Mafioso" to pierwsze solowe przedsięwzięcie Tay Capone'a i jak się można domyślać, uważane za jego najlepsze. Niewątpliwie jest to klasyk lecz poziom płyt wydanych przez Killa Taya w póżniejszych latach jest równie wysoki, trudno więc na piedestale stawiać tylko tę jedną...

Można powiedzieć że Killa Tay to bestia (jak i z wyglądu tak i za mikrofonem). Gdy słyszymy jego głos i to z jaką ekspresją wypluwa rymy to naprawdę czuć że jakakolwiek utarczka z takim osobnikiem dla nas skończyłaby się conajmniej nieprzyjemnie. Potężna i głęboka barwa oraz agresywny trochę nawet krzyczący flow to podstawowe składniki Tay'owskiej formuły. Do tego dochodzą bardzo wyraziste i hardcorowe teksty oraz charyzma samego rapera (nie ukrywam, dla mnie postać Killa Tay'a to fenomen na kalifornijskiej scenie). "Mr. Mafioso" obiera konwencję jaką mają chyba wszystkie wydane płyty w AWOL tamtych czasów. Już po samych tytułach wiemy co się święci i należy spodziewać się co najmniej mobb/thug shitu wysokiej klasy. Oczywiście nie ma tu za wiele solówek samego gospodarza i płyta przesiąknięta jest występami gościnnymi, lecz nie jest to nic dziwnego i fani AWOL/WCM na pewno nie będą tym faktem zniesmaczeni. Tym bardziej że większości zaproszonych kotów słucha się z przyjemnością, a Killa Tay nie gubi się w tłumie i bez wątpienia gra tu pierwsze skrzypce. Legendarnych płyt nie ma także bez genialnej produkcji a na "Mr. Mafioso" jest ona równie kluczowa co talent Taya Capone. Muzyka jest ciężka i w dużej mierze mroczna ale tutaj przechodzi wszelkie granice i wkracza w inny wymiar. Na tym krążku morderstwo po prostu wisi w powietrzu, czuć dym wylatujący ze spluw a paranoiczny klimat przesiąka nas do kości. Masa ciężkich wykręconych dźwięków z twardymi basami i niepokojącymi piszczałami daje naprawdę powalający efekt. Nawet gdy Killa Tay cały kawałek poświęca tematyce "kobiet" ("Triccs") atmosfera pozostaje nie zmieniona, dopiero ostatni utwór na płycie "My Past-Time" daje odrobinę wytchnienia słuchaczowi. Niezłym dodatkiem do tego wszystkiego jest wokalista Mississippi. Jego talent polega na tym że genialnie wpasował się w twarde klimaty AWOL. Uszlachetnia kawałki swoim głosem przy czym udaje mu się w niektórych z nich stworzyć jeszcze bardziej psychodeliczny klimat jak np. w "I See Faces" (można powiedzieć że Mississippi to taka wisienka na torcie tej wytwórni). Dodam na koniec jeszcze bardzo istotną rzecz tyczącą się "Mr. Mafioso" gdyż niektórym może że się wydawać że kawałki zlewają się ze sobą. Możemy odnieść takie wrażenie jeśli słuchamy albumu powierzchownie. Natomiast prawdą jest że im więcej go puszczamy i się w niego zagłębiamy, powoli odnajdujemy smaczki i charakterystyczne elementy każdego z utworów. Tym samym płyta nam się praktycznie nie nudzi. Za każdym razem gdy ją odpalam czuję zawsze taką samą nieposkromioną energię i niesamowity klimat.

Zdecydowanie "Mr. Mafioso" to klasyk roku 98'. Bez wahania stawiam go na jednej półce z takimi płytami jak C-Bo "Til My Casket Drops", Luni Coleone "A Million Words, A Million Dollars" czy Laroo "Fear No Fate". Jest esencją hardcoru Zachodniego Wybrzeża i kolejną wzorcową płytą wytwórni AWOL. Polecam ten album jak i inne krążki Killa Taya osobom które lubują się w twardych, bezkompromisowych stylach. Tylko ci będą w stanie dostrzec jak genialny jest to krążek i w pełni docenią jego jakość. 

Płyta oryginalnie wychodzi w 98' w AWOL, o  dziwo (pewnie mało kto wie) doczekała się reedycji w 2006'. O dziwo, okładka jak i zawartość samego krążka pozostaje taka sama, co pewnie jest dobrą wiadomością dla zbieraczy dysków. Jedyną różnicę jaką będziecie mogli zauważyć to inny barcode (co oczywiste) oraz znaczek "parental advisory" na przodzie okładki, który w reedycji jest specjalnie zniekształcony. Dostępność obu wydań jest oczywiście ostro ograniczona więc trzeba mieć sporo szczęścia by którekolwiek dorwać.