wtorek, 18 sierpnia 2015

Joe Blow - Blow 2 CD (2015, Blow Money Records)

Reprezentant Oakland nie przestaje rozpieszczać swoich fanów projektami, jednak w tym roku zaczął nieco mataczyć by zgarnąć trochę łatwego szmalu. Z tych niewybrednych krążków otrzymaliśmy do posłuchania mało konkretny, wręcz zniechęcający, oparty o kradzione bity projekt z córką Nah'Liyah & Joe Blow "Check a Real Girl Out Tho & The Realist Out". Odcinające kupony "Featuring Joe Blow Vol. 1", oraz kolaboracje z Philthy Richem "Mob Wire", na której pojawiła się część opublikowanego wcześniej materiału. "Blow 2" zatem, zdaje się być najbardziej wartościową jak do tej pory pozycją, na którą można bez większych przeszkód zarzucić ucho. Oczywiście nie bez powodu piszę o utrudnieniach gdyż dla jednych owe "przeszkody" są nie do przejścia, tymczasem dla drugich zawsze znajdzie się powód aby nie zwracać na nie większej uwagi. Wszyscy zdajemy sobie sprawę że duża część dyskografii Blow cierpi na niedociągnięcia w obróbce dźwięku, lecz jeśli nasilenie tego zjawiska nie wchodzi na czerwone pole da się to jakoś przełknąć...

Szczęśliwi posiadacze pierwszej części z 2013, na pewno dostrzegą graficzne podobieństwo obu albumów, co jest bardzo fajnym chwytem i oznacza również, że dostaniemy tylko pojedynczą kartkę wsuniętą do opakowania (zdziwienie?, żadne). Istnieją też analogie dotyczące samego muzycznego materiału znajdującego się na CD, choć poprzednie dzieło wypadało technicznie dużo lepiej. Pewne jest że winić nie należy producentów, gdyż zgrzyty powstają dopiero na etapie miksu podkładu z wokalem. Słychać że materiał latał od komputera do komputera, dlatego jakość nagrań jest różna. Niektóre kawałki wiele tracą gdy ich brzmienie zostaje spłaszczone do średnich i wysokich tonów ("Where I'm From"), jest przebasowane/przesterowane ("On My Grind", "Im The Nigga"), lub też wokale w ścieżce umieszczone są naprawdę kiepsko ("Blow 2"). Najwyższy stopień takiego zaniedbania stanowi numer "Set Up Bitch" w którym cieniutkie tony nagle rozrastają się przesadnie gdy wchodzi zwrotka E-Mozzy. Dodatkowo wkurza mnie kapryśny volume i brak jednolitego masteringu, przez co trzeba co chwilę nastrajać ucho od nowa. Teraz ktoś zapyta czy tej płyty da się w ogóle słuchać? Dla tych bardziej wyrozumiałych, jest to naturalnie kolejna okazja by posłuchać wersów Blow, dla mniej tolerancyjnych dodam, że spora część albumu nagrana jest profesjonalnie, a do reszty można się z czasem przyzwyczaić (z kilkoma wyjątkami). Spychając teraz techniczne niuanse na bok, należy się przyjrzeć co oferuje nam ów sequel. Po pierwsze, na "Blow 2" znalazło się mnóstwo przyzwoitych producentów jak Rob Lo, DosiaDidTheBeat, Marty, CheezOnDaSlap, JuneOnnaBeat albo AK47, którzy zaprezentowali bardzo dobre, częściowo samplowane podkłady i przy okazji stworzyli specyficzny nastrój pod zwrotki Joe. Sięgając po te kompetentniejsze jakościowo kawałki jak "Intro", "Passport Blow", "Living By The Code", "Going Thru It", "Million Dollar Dream" czy z końca płyty "This Is Life" i "Too Much To Ask". Doświadczymy w nich delikatnych, łatwo przyswajalnych melodii jak i starych, zapożyczonych fragmentów cieszących się drugim życiem na nowych perkusjonaliach. W pracy innych kompozytorów a ściślej u Dopey Loca i DJ Vince'a usłyszymy mocne przełamanie muzycznego schematu, ponieważ panowie swoją twórczością wracają nieco do korzeni Zatokowego brzmienia. U tego pierwszego można dostrzec inspirację Cellskim z końca lat 90' gdy podrzuca futurystyczne mobbowe podkłady jak "Dope" i "Set Up Bitch". Tymczasem u drugiego poczujemy trochę oldschoolowego smaczku na bitach które charakteryzują się twardą perkusją, ciężkim basem i oszczędną, bujającą pętlą ("Play 2 Much", "Freestyle Friday"). Powracając do gospodarza, Blow nadal wyrzuca z siebie bystre linijki, składa nieszablonowe rymy i elegancko trzyma się rytmu, lecz ewidentnie chłopak zaczyna mnie męczyć. Nie chodzi oczywiście o wtórność tematyczną bo tego nie da się uniknąć, tylko o wrażenie że non stop słucham tego samego wersu. Okładka kusi interesującymi tytułami lecz brak w nich konsekwentności. Dla wielu kawałków można by stworzyć rzeczowy i sensowniejszy kontekst, lecz potraktowano je zbyt rutynowo aby czymkolwiek, poza refrenem odróżniały się od reszty. Dostaniemy zatem więcej sztampowych, ulicznych numerów z rwącym potokiem tej samej treści, niż tytułów z wyraźnym zarysem fabuły, których jest zaledwie kilka. Zdecydowanie odróżniają się tutaj "Going Thru It", gdzie Blow wchodzi głębiej i wraca do niełatwej przeszłości, "Set Up Bitch" o nietypowej koleżance od brudnych robót, "On My Nerves" gdzie z totalnym brakiem szacunku ubliża się durnym panienkom, albo pełne luksusów "This Is Life". Przyznaje że mimo wszystko płyty słucha się dobrze, bo gdyby "Blow 2" nie była nastą już z kolei płytą oaklandczyka pewnie bym się tak nie czepiał. Z początku krążek wywarł na mnie duże wrażenie dzięki bardzo dobrej, miejscami nawet wyśmienitej produkcji, na której Blow jedzie z niepowtarzalną charyzmą. Jednak gdy coraz intensywniej wsłuchiwałem się w wersy gospodarza mój entuzjazm opadł, trudno mi po prostu odeprzeć fakt że nowa solówka Joe, nie różni się niczym od paru poprzednich jego dzieł. Raper od dłuższego czasu stoi w miejscu i powoli zaczyna grzęznąć w swoim płytowym dorobku. Oto kilka klipów promujących: "Dope", "Im The Nigga", "Fucked Up World", "Living By The Code", "Going Thru It", "1 Mob".

Dla mnie formuła Joe Blow powoli się rozpada, co jest przykre gdyż naprawdę lubię słuchać tego gościa. Jeśli jednak jesteś okazjonalnym słuchaczem rapera, i do tej pory nie osłuchałeś się dobrze z jego dyskografią ten produkt wyda ci się przynajmniej dobry. Trzeba tylko podnieść granicę tolerancji odnośnie technicznych defektów na materiale, bo faktycznie niektóre kawałki mogą zirytować. Na koniec życzyłbym wszystkim aby kolejna solówka Blow była bardziej logiczna i przede wszystkim lepiej nagrana lecz wiem że tak się nie stanie. Musimy chyba doczekać kolejnego OFICJALNEGO SOLO które wyjdzie pewnie nie wcześniej jak za kilka lat...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz