wtorek, 2 września 2014

C-Bo's Bluez Brotherz - The C-Section CD (2005, Paid In Full Ent.)

Nieczęsto się zdarza, że artyści z Zachodniego Wybrzeża swoją dyskografie tak bardzo opierają na projektach pobocznych i collabosach jak pan I-Rocc. Mimo że na jego płytowym koncie widnieje grubo ponad dziesięć pozycji to pełnoprawnych solówek wydanych fizycznie ma zaledwie dwie ("Center Of Attention" i "Power & Position"). Reszta jego dorobku to mieszanka prezentowanych składanek i albumów kolaboracyjnych pomiędzy którymi można znaleźć też "The C-Section" - czyli wydany z wielkim szumem projekt nagrany na spółkę ze Smigg Dirteem. Nie dość że sam C-Bo i West Coast Mafia zajęli się jego prezentacją i przy okazji reklamowaniem to jeszcze grafika trafiła do portoflio photodoctorgraphics. Trzeba przyznać, że osobom pracującym nad materiałem udało się wytworzyć elegancką otoczkę pod cripową banderą przez co wielu chyba zapomniało że przede wszystkim kryterium oceny stanowi sam muzyczny materiał...

Zamysł dla tej płyty jest bardzo czytelny i słychać że I-Rocc i Smigg chcieli stworzyć krążek który byłby niejako hołdem dla gangu Crips jak i również wielkim wydarzeniem. Przyznać trzeba że "The C-Section" ma w sobie gangowy potencjał lecz na pewno nie jest to album tak kultowy za jaki co niektórzy zdają się go uważać. Subiektywnie patrząc, zbyt wiele chciano w ten projekt włożyć przez co jego konstrukcja lekko chwieje się w posadach. U raperów bowiem odezwały się chyba jakieś większe mainstreamowe ambicje i w niektórych momentach wystylizowano produkcję na bardziej komercyjną, południowo-bouncową ("Get Fucked Up", "Right Here"). Jak i taką która ma podporządkować się pod występ zaproszonego, dość znanego gościa ("What We Go Through"). Nijak się to ma do reszty charakterystycznej dla San Diego i Sactown muzyki i takie skoki w bok wprowadzają jedynie dysharmonie. Produkcyjnie, to co zrobili Cricet, Baby Bubb i Ecay Uno to oczywiście ich własny, wyrobiony styl komponowania, wszyscy zaprezentowali swój rozpoznawalny zestaw próbek i staranność w robieniu podkładów. Jasne jest że to ci panowie najlepiej pokazali się od strony muzycznej albumu. U J. Booga natomiast słychać brak jakiegoś konkretnego kierunku. To on głównie wprowadza niepotrzebne zmiany w brzmieniu, przez co wyniki jego pracy są chwiejne. Pochwalił się całkiem dobrymi "In A Zone" i "Gangsta", lecz niestety, to jemu właśnie zachciało się zrobić beat do "Right Here". Również jego "Do That" stylowo nieco odbiega od norm. Na wielki plus zasługuje zrobione przez Batkave, tytułowe "The C-Section", które jest swoistym hymnem gangu Crips, przewodnim numerem na płycie. W "Take That" jednak chłopak sięga krytycznego stopnia minimalizmu i jedyna prawidłowa reakcja na jego wypociny to wzruszenie ramionami i skipping do kolejnego kawałka. Ogólnie rzecz biorąc, poza muzyką od sprawdzonych weteranów reszta wygląda dość bałaganiarsko. Całość na pewno nie usatysfakcjonuje wybrednego słuchacza i zrobią to raczej wyselekcjonowane kawałki (które na szczęście będzie można wybrać w przewadze). Wracając do gospodarzy, I-Rocc i Smigg Dirtee to porządni raperzy, słucham ich w sumie bez wnoszenia jakichś większych sprzeciwów. Starają się technicznie urozmaicać swoje rymy a teksty bez ogródek mają stawiać ich w jak najlepszym świetle na tle różnych, wymagających naciśnięcia spustu sytuacji. U I-Rocca dodatkowym atutem na pewno będzie jego buńczuczny flow i ostry głos. Myślę że potrafi wytoczyć większe działa niż Smigg, którego przyznam się, jestem umiarkowanym entuzjastą. Płyta natomiast mogłaby lepiej sprawdzać się jeśli chodzi o zawartą w niej treść. Niby atmosfera jest gangowa i obaj panowie to bez wątpienia zdeklarowani członkowie Crips, to brak tu efektu wow, czegoś za co album ten mógłby być wyróżniany. Wykorzystano tu bowiem szablonowy przykład składania tracklisty. Krążek nastawiony jest raczej na typowe gangsterskie przechwałki i udowadnianie swych umiejętności, zarówno na mikrofonie jak i na ulicy, dlatego trudno tu doszukiwać się jakiejś głębszej merytorycznej rozprawy...

Niechlubnie dodając, w niektórych momentach kuleje strona techniczna albumu, chodzi tu przede wszystkim o realizacje poszczególnych nagrań. Słychać że materiał łatał po kilku studiach dlatego krążek odznacza się brakiem płynności i jednolitości dźwięku. Efektowność kilku numerów jest zatem obniżona przez niedostatecznie dobry mix/mastering. Takie "Bluez Brotherz" czy "Beef" (oba prod. Baby Bubb) zamiast niszczyć membrany, dostają lekkiej zadyszki. Również Batkave przy tytułowym numerze nieco nabroił...

Na koniec mogę powiedzieć ze "The C-Section" to bardzo przyzwoity album lecz w sumie nic więcej. Trochę Sacramento trochę San Diego i trochę czegoś innego nie do końca trafionego. Klasykiem raczej nie zostanie lecz powinien przypaść do gustu słuchaczom crip-hopowych klimatów. O wyjątkowości tego projektu będą nas za to przekonywać ludzie którzy w 2007 wypuścili wznowioną wersję płyty - mianowicie R.N.L.G. Records. Na "The C-Section Revisited" znajdziemy dwa dodatkowe utwory, "The Truth" i "Bad Newz". Poza wydłużeniem czasu trwania zmieniono także okładkę, której front to na nowo obrobione zdjęcie ze środka wkładki pierwszego wydania. Jeśli wierzyć opisom, CD ma zawierać też jakieś video plus od nowa zrobiony mix i mastering czego osobiście nie jestem w stanie potwierdzić...