czwartek, 22 maja 2014

C-Bo - Orca CD (2012, West Coast Mafia, RBC)

2012 to rok w którym moją największą uwagę zwróciły na siebie albumy należące do niepodważalnych legend kalifornijskiej sceny. Były to płyty "Sacramentally Disturb" X-Raided, "Still Ruthless" od Black-C oraz dwa krążki C-Bo - "Cali Connection" (nakładem Cashville/Black Market) i najbardziej przeze mnie wyczekiwany "Orca". Bo Loc podobnie jak X-Raided zniknął ze sceny na kilka lat. Ostatnie jego pełnoprawne solo ukazało się w 2006, było to "Money To Burn" które przez wielu uważane jest za najsłabszą płytę w dyskografii C-Bo. Osobiście miałem wielkie oczekiwania co do nowej odsłony Mobfathera. "Cali Connection" który ukazał się kilka miesięcy przed "Orca" przypuszczam nie był tak do końca płytą na serio. Nie wróżył on też zbyt dobrze jeśli chodzi o kierunek jaki obrał sobie Shawn.

"Orca" była mocno promowana, pierwszy raz dla jednej płyty zostały nakręcone aż trzy klipy. Oglądając "Gettin To The Money" z B-Legitem, "187" z WC czy "Fuckin Wit It" w duecie z E-40 można było się spodziewać że po zakupie nowego albumu będziemy mocno usatysfakcjonowani. Czy tak się stało? Chodzi oczywiście o nowe brzmienia. Od czasów "Money To Burn" C-Bo próbuje nieco skomercjalizować swoją muzykę i chwyta się w tym celu nowych (a przynajmniej nowych dla niego) rozwiązań muzycznych. Siłą rzeczy znajdziemy tu kawałki które inspirację czerpią z południa lub są za bardzo umilone jak na taką figurę jak C-Bo. Nie jest to nic nowego i te zarzuty ciągną się już od niechlubnej "Money To Burn" powtórzone były przy okazji "Cali Connection" i można postawić je znowu. Dlatego "Orca" to materiał bardzo różnorodny jeśli chodzi o produkcję, jej poziom oraz zaprezentowane style muzyczne. Ponadto trzeba wspomnieć o tym że zmienił się nieco klimat utworów. Bo trudno upatrywać tu vibe'u rodem z Sactown jaki miały niegdyś płyty West Coast Mafia (z resztą w dużym stopniu nie było go już na "Money To Burn"). Mimo wszystko nie można odmówić "Orce" tego że w wielu momentach potrafi konkretnie przypieprzyć jak i narobić nieziemskiej atmosfery. Znajdziemy tu bardzo dobre kawałki mocno inspirowane brzmieniem L.A. - "187", "Murder One" i "Killas Like Me". Jest kompletnie odklejony od całości rodzynek w postaci "Gettin To The Money" nawiązujący do brzmienia mob z końcówki lat 90'. Typowy dla ostatnich dokonań E-40 joint "Fuckin Wit It". Trochę śpiewanych refrenów RnB w porządnym "Lyfe Is A Gamble" i nieco za bardzo cukierkowym "Waiting On Me". Również jak wspomniałem wcześniej, mamy tu do czynienia z południowymi klimatami. Są momenty gdzie wyszło to mizernie (czyt. gówniany track z Paul Wallem "Bitch Im Ballin") jak i w dobrym samplowanym southernowskim stylu w "No Warning" z Young Buckiem i Big O. Największe wrażenie jednak zrobiły na mnie numery w których jest najbardziej hardcorowo i najbardziej klimatycznie - "Bullets" i "For Nothing" (ciarki gwarantowane). Każdy tu znajdzie coś dla siebie i zapewne takie było założenie dla tej płyty. To co na albumie jest bezsprzecznie do pochwalenia to na pewno sam gospodarz. Przyznam że spodziewałem się wyświechtanych, ogólnikowych wersów a dostałem ciekawe merytorycznie zwrotki, nie raz podsycone szczegółami. Tematy wiadomo są znane, ale za to tekstowo C-Bo stara się by nie było nudno. Wokal prosi się o nieco więcej agresji natomiast jeśli chodzi o flow to Cowboy jest jednym z najlepszych w tej grze. Goście spisują się równie wyśmienicie (w większości), wszyscy mają odpowiednie miejsce dla swoich zwrotek. Nie ukrywam jednak że Paul Wall i Slick Pulla są na tej płycie całkowicie zbędni.

"Orca" to bardzo dobry album, lecz nie ściśle dla fana Sactown a dla fana całej Kaliforni. Gdybym oceniał tę płytę przez pryzmat wcześniejszych dokonań C-Bo nawet nie tych z lat 90' a tych z początku pierwszej dekady nowego millenium sprawa mogłaby wyglądać gorzej. Obecne warunki jednak dają mi przyzwolenie nawet na to aby nazwać ten album jedną z najlepszych płyt w 2012 w ogóle. Jest to wielki powrót C-Bo w naprawdę bardzo dobrej formie.

Płyta wychodzi jako trzyczęściowy digipack. Poza frontem i backiem, tak szczerze mówiąc, nie zawiera on nic ciekawego. Kilka shout out'ów od C-Bo oraz reklamy (pseudo) płyt Killa Taya ("Drought Season" tylko digital) i Marvaless (do tej pory nie wydana). CD dystrybuje RBC i nie jest ona tania, za taką cenę spodziewałem się większego rozmachu. Poza tym nie ma creditsów kto robił dany podkład więc trzeba wierzyć stronie Discogs lub Wikipedii jeśli o to chodzi. Nie wiem też w jakim celu do kawałka "Bullets" dopisany jest King T którego po prostu tam nie ma.