niedziela, 30 grudnia 2012

C-Bo - Life As A Rider CD (2002, West Coast Mafia, Warlock)

Kto miał problem by uznać wydany w tym samym roku album "West Coast Mafia" za pełnoprawne solo już na pewno nie będzie miał tych wątpliwości przy okazji omawianego w tej recenzji krążka. Choć "WCM" to album gdzie  produkcja trochę się unowocześniła i którego co niektórzy nie muszą kochać do szpiku kości, tak z "Life As A Rider" powinni zawrzeć związek małżeński (gdzie muza twardo trzyma się porządnego Westcoastowego brzmienia). Tak panowie i panie ten album to istny majstersztyk.

Płyta zaczyna się że tak powiem bez pierdolenia, od razu bez żadnego intra C-Bo wchodzi na genialny podkład Floss'a P do utworu "Cowboy" a jakby tego było mało w refrenie mamy samego pana Kokane'a. No tak oczywiście pierwszy kawałek z reguły musi być dobry a potem może być już w dół myślą sobie niektórzy. Ale Nie! nie na tym albumie, odpalcie kolejny "What U No Bout" zarapowany razem z Outlawz a przekonacie się że nie kłamie. Poza dwoma może trzema wyjątkami cały album nie schodzi z ponaddźwiękowego poziomu. Dzieje się tak za sprawą świetnego C-Bo a i przede wszystkim zaskakującej produkcji. Spodziewalem  się tutaj mobersko-thugowych klimatów a dostałem wyśmienite Westcoastowe podkłady kojarzące się raczej z innymi może nawet bardziej znanymi artystami tamtych czasów. Oczywiście nie chodzi o to że wolę czysty Westcoast od charakterystycznego brzmienia Sacramento, po prostu byłem zaskoczony tą zmianą. Również nie pomyślcie sobie że C-Bo wpadł w mainstream i nagrał płytę jak np. Snoop o nie, album ten to wyśmienita gangsterka i nie musicie się obawiać. Płyta głównie skupia się na przechwałkach i reprezentowaniu Zachodniego Wybrzeża, czyli jest o tym w czym C-Bo i całe WCM odnajdują się najlepiej. Chyba się nie muszę powtarzać że poziom wykonania całego CD stoi na wysokiej półce. Tyczy się to zarówno samego gospodarza jak i zaproszonych gości. Nie rozumiem tylko skąd na płycie wziął się Jamal który jak pamiętamy wywodzi się z grupy Illegal a bardziej znany jest ze współpracy z Def Squadem od Ericka Sermona. Zwracając jeszcze szczególną uwage na Outlawz. Nie wiem czy ktoś zauważył ale panowie świetnie wypadają na hardcorowych bitach i to samo tyczy się drugiego kawałka na albumie. Klimaty na płycie są zrożnicowane muzycznie, nie będzie nowością że najlepiej podchodzą mi cieższe bity jak "What U No Bout" czy "Routine Check" (niezły refren, a ta piszczała mmm), reszta też nie odstaje poziomem. Ta płyta udowadnia jakimi świetnymi producentami są Floss P, Mike Mosley i Rhythm 'D' (bo to główni sprawcy całego instrumentalnego zamieszania). Mocne stopy, ciężkie basy i mnóstwo wykręconych dżwięków w niezłych aranżacjach a wszystko klarowne, przejrzyste i przede wszystkim bujające. 

"Life As A Rider" nie jest muzycznie płytą str8 z Sactown, śmiało można powiedzieć że to Westcoastowa produkcja dla szerszego grona odbiorców i znając C-Bo pewnie takie było jej założenie. Tak samo jak "West Coast Mafia" zaskakuje brzmieniem lecz rap Shawna pozostaje taki sam. Wszystko to świadczy o tym że C-Bo to człowiek który ma łeb na karku i podjęte przez niego kroki nie ważne w którą stronę okazują się prowadzić do wyznaczonego celu (no może poza "Money To Burn" ale to inna bajka). Dla zainteresowanych kupnem dodam że płyta powoli wychodzi z obiegu a naprawdę warto ją mieć. 







C-Bo - West Coast Mafia CD (2002, West Coast Mafia)

Przenosimy się myślami w czasie do roku 2002, dobra passa wydawania albumów C-Bo trwa, od kilku lat poziom jego płyt nie schodzi poniżej oceny bardzo dobrej. Po "Enemy of The State" i "Blocc Movement" z Brotha Lynch Hung wychodzi z aż dwoma solówkami w jednym roku "Life As a Rider" oraz "West Coast Mafia". Co prawda omawiane tutaj wydanie ze względu na ilość gości gdzieniegdzie figuruje jako kompilacja, jest jednak przedstawiane i powszechnie traktowane jako solo (hmm).

Faktycznie jakby zebrać wszystkich gości rapujących na albumie ich liczba dobija do aż 23, do tego trzeba sobie doliczyć że kilku z nich pojawia się na albumie więcej niż raz. Jest tu oczywiście kilka solowych kawałków C-Bo, również występuje on w każdym utworze, lecz z racjonalnego punktu widzenia wydaję się to faktycznie album kompilacyjny. Jak sam tytuł wskazuje głównie usłyszymy tu artystów związanych swego czasu więcej lub mniej z labelem WCM, wtedy prężnie działająca skupiała wokół siebie niemałą ich liczbę (wiadomo, taki stan nie utrzymał się do dnia dzisiejszego). Poza oczywistymi gośćmi jak Killa Tay, Marvaless czy Pizzo znajdziemy Spade'a, Speedy aka Gotti Gotti, oczywiście Lil Cyco, Young Meek, Thug Missis i innych. Nie zabrakło też kilku postaci z poza ekipy których udział miło zaskoczył m.in. Cool Nutz, Brotha Lynch. Jak wiadomo poziom gościnnych zwrotek bywa różny więc nie będę się na nich skupiał bo najważniejszy tutaj jest oczywiście sam gospodarz. Ten wypada równie dobrze co na poprzednich swoich projektach. C-Bo nadal w głosie ma zapał i chęć do wypluwania niezłych rymów a stary dobry nienudzący flow miejscami zahacza o agresywnego Shawna znanego z "Enemy Of The State" ("Head on Freeway"). Także jeśli ktoś chcę posłuchać plyty choćby dla samego C-Bo to nie będzie rozczarowany. Kolejna podstawowa rzecz to oczywiście produkcja i tu niektórzy mogą się odrobinę zaskoczyć. Jeśli ktoś się spodziewa klimatycznych sampli i ciekawych melodii znanych z poprzednich płyt ....ma pecha, muzyka stała się bardziej surowa a miejscami zahacza o bardziej imprezkowe schematy ("Party Tonite"). Na pierwszym odsłuchu można być lekko zniesmaczonym lecz jeśli nie zrazimy się i puścimy płytę jeszcze parę razy zauważymy że mimo swojej nowoczesności jest ona naprawdę bardzo dobra ( z biegiem lat docenia się właśnie takie płyty). Moimi faworytami są naturalnie twardsze kawałki jak "Gee'd Up", "U No The Rules" z Cosmo czy "Keep Shit Logged" z Fat Tone'm i Lynch'em lecz reszta mimo trochę innego charakteru wkręca się równie dobrze. Podkłady wyszły spod rąk kilku producentów natomiast najwięcej mamy tu Pizzo i Bosko reszta dała po jednym kawałku (m.in. Rick Roc, Floss P.). 

"West Coast Mafia" to kolejna porcja konkretnej dawki rapu z Sacramento i mowy nie ma żeby ktoś nie miał tej płyty w swojej kolekcji (oczywiście mowa tu o fanach WCM). Dodam jeszcze że wydana jest rownież bardzo ładnie. Ciemno-granatowa grafika wypełniona jest fotkami C-Bo z innymi artystami w tle co pewnie podkreśla że to nie tylko jego album ale też całej West Coast Mafii. Bez problemu do kupienia za przyzwoitą cenę.







sobota, 29 grudnia 2012

Brotha Lynch Hung & C-Bo - Blocc Movement CD (2001, JCOR ENT.)

Świeżo po przesłuchaniu całej płyty czułem że jest tu coś nie tak. Mówię sobie, przecież to kolaboracja dwóch legend z Sactown i nie może tu być jakichkolwiek wątpliwości. Odpalając krążek ponownie nadal nie pozbyłem się przytłaczającego mnie odczucia. Po kilkukrotnym przesłuchaniu cd okazuje się bowiem że płyta ta nie brzmi jak collabo a raczej zbiór kawałków dwoch raperów przeplatany gościnnymi występami. Skonsternowany zacząłem szukać jakiegokolwiek info na temat tego wydawnictwa. W sieci znalazlem wzmiankę o tym iż pierwotnie miał być to projekt C-Bo & Yukmouth (pewnie jako Thug Lordz) lecz z jakiegoś powodu zwrotki Yuka zostały zastąpione Brotha Lynch Hung'iem i tak powstał "Blocc Movement". Wszystko wskazuje na to że tak właśnie było a najwyrażniej słychać to w kawałku "Don't Stop" ze Spice 1'em. Mamy tu oczywiście logo Siccmade oraz WCM na tyle okładki natomiast poza jej frontem nie uświadczymy żadnego zdjęcia C-Bo czy Lyncha (bo to na przodzie również nie pochodzi ze wspólnej sesji). Biorąc pod uwagę fakt że wiekszość tego typu zjawisk wypada raczej słabo a wydawanie ich służy tylko odcinaniu kuponów można nie zwrócić szczególnej uwagi na ten album. Niech jednak fani nie kieruja się całym tym zamieszaniem bo mimo całego tego poplątania składak ten prezentuje nam się o dziwo bardzo dobrze..

Zacznę jednak od małego minusa. Tracklista prezentuje nam 20 utworów z czego 5 to intro, outro i skity, zostaje nam 15 kawalków gdzie tylko w 5 usłyszymy C-Bo i Lyncha razem. Jak widać do albumu kolaboracyjnego jednak dużo tej płycie brakuje. Większość płyty zdominowana jest przez Brotha i gości z Siccmade mu fturujących (COS, Tall Can, Zagg), dopiero drugie skrzypce gra C-Bo. Wydaje się to o tyle dziwne bo jak pamiętamy miała być to plyta C-Bo, Yukmouth i powinna zawierać więcej zwrotek Shawna (im więcej wiem tym mniej rozumiem). Zostawmy jednak  te zawiłości i skupmy się na zawartości krążka. Mamy rok 2001 i gangsterskie plyty przekazywaly jeszcze jakieś treści prócz wychwalania się, podążania za kasą i rapowania dla samego rapowania. Dlatego płyta tekstowo jest bardzo dobra i słychać że zarówno C-Bo jak i Lynch byli tutaj w bardzo dobrej formie. Większa część albumu to bezkompromisowa gangsterka ("Gangsta", "Follow My Lead", "187 On a Hook") lecz nie zabrakło w niej także głębszych refleksji jak w "187 On 24Th Street", "There It Is" czy "Dedication". Jak wspomniałem na przód wysuwa się tutaj Lynch i nie chodzi tylko o ilość pozostawionych zwrotek na albumie. Jest on zdecydowanie agresywniejszy od C-Bo a jego kawałki są ciekawsze ("The Watcher", "Drunken Style"). Ten szczegół nie przynosi oczywiście jakiejś znacznej ujmy Shawn'owi. Po świetnym albumie "Enemy of The State" C-Bo trochę spuścił z tonu i pewnie stąd ten kontrast między nimi. Oczywiście żeby nie było niedomówień obaj spisali się wyśmienicie. Również w formie byli producenci "Blocc Movement". Napiszę tylko że są to w większości beatmake'erzy blisko współpracujący swego czasu z gospodarzami (m.in. Mike Mosley czy Evil). Od dynamicznych niszczycieli membran w "187 On a Hook" czy "Money, Power, Respect" po naprawdę klimatyczne ścieżki z charakterystycznymi dźwiękami. Mocne stopy, twardy bas i rozbudowane instrumentarium towarzyszą nam przez większość albumu a każdy podkład pasuje do charakteru utworu. Mogę śmiało powiedzieć że znajdziemy tu typowo MOBsterskie klimaty jak i powiew dobrego Siccmade (m.in. "The Plot") i jedyne nad czym mogę ubolewać to czas trwania "Drunken Style" bo jest naprawdę niezłe. Poza tymi wszystkimi superlatywami znajdziemy na płycie kilka nietypowych sytuacji (oczywiście na plus!). Bo gdzie indziej usłyszycie COS'a i Killa Tay'a rapujących w jednym kawałku lub C-Bo z Tech N9nem (jeszcze w genialnej formie) jak nie właśnie na "Blocc Movement?!.HA. 

To czego zabrakło mi przy tym krażku to otoczki, jakiś element który by pokazał klimat i charakter panujący na tym albumie np. klipu czy bardziej rozbudowanej wkładki do płyty (na pewno wszystko by wtedy wyglądało ciekawiej). Pomijając ten mały mankament stwierdzam że "Blocc Movement" to jedna z najlepszych płyt w dyskografii Bo jak i Lyncha. Na koniec przypominam żeby nie nastawiać się do tej płyty jak do albumu kolaboracyjnego i potraktować ją jak składankę prezentującą wyśmienitą pracę dwóch legend z Sacramento. Album definitywnie jest wart kupienia lecz niestety jak to bywa z takimi płytami dawno jest out of print i jak ktoś dorwie go za przyzwoitą cenę będzie miał się z czego cieszyć. Polecam polecam polecam.












piątek, 14 grudnia 2012

Hollow Tip - Thug Status CD (2001, California Entertainment)

Hollow Tip jak już można stwierdzić to napewno jedna z ikon Sacramento, obok C-Bo czy Brotha Lynch Hung jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci tego miasta na Zachodnim Wybrzeżu. Liczba solowych płyt Tipa jest całkiem okazała do tego dołóżmy kilka kompilacji i kolaboracje z innymi raperami, to łącznie ponad dwadzieścia projektów zaczynając od debiutanckiego "Takin' No Shortz" z 1996'. "Thug Status" to dopiero czwarta solowa płyta Markusa Shieldsa, a pierwsza wydana w California Entertainment (wcześniejsze w High Side). Po roku wydania i tym że to praktycznie dopiero początek jego kariery, można już przypuszczać że mamy do czynienia z prawdziwym kąskiem...

Czym w zamyślę Hollow Tipa jest Thug Status? Jak się dowiadujemy z wkładki do albumu to nic innego jak "True Hustler Under God - Standin' Tall Allways Thuggin' Under Stress". Mimo że album nie zaskakuje wymyślnymi tytułami  a teksty nie są szczególnie przesycone grami słownymi odbiera się go bardzo dojrzale i profesjonalnie. Słuchając całego krażka odnosimy wrażenie że Markus to jeden z najprawdziwszych jacy kiedykolwiek w ogóle stąpali po ziemi. Idea bycia "real thugg'iem" i życia zgodnie z kodeksem ulicznym przewija się praktycznie na całym albumie. Chcę przez to powiedzieć że całość merytorycznie jest bardzo spójna a żeby było jeszcze lepiej dodam że muzyka również świetnie akompaniuje raperowi. Produkcja przechodzi od wolniejszych bitów do umiarkowanie szybszych zachowując przy tym jednolity klimat. Wyjątkiem może być świetny kawałek "Ridah's Touch" (produkcja Lokei) nagrany razem z B-Legit'em i Greedy'em, gdzie szybkie g-funkowe tempo i śpiewany refren nadają mu bym powiedział singlowy potencjał. Przypuszczam że gdyby powstał do niego równie dobry klip napewno by to przynioslo większy rozgłos temu wydawnictwu i może o Tipie usłyszeli by nie tylko fani Sacramento i Bay Area. Do końca nie podoba mi się za to to co zrobił Kreep do kawałka "The Rain" gdzie występuje znany i oklepany motyw bez żadnej ciekawej aranżacji. Szczęście że Hollow Tip nieźle nawija i gdy skupimy się bardziej na nim bez problemu nam wejdzie od początku do końca. Reszta beatmake'erów to głownie Big Dave i T-Lo , tytułowy track zrobił jak napisano we wkładce Bubb (domyślam się że to po prostu Baby Bubb z Selfmade który jest świetnym producentem i wiele płyt już zostało przez niego pobłogosławionych). Z gości zwraca na siebie uwagę napewno Mic-C który ma specyficzną wymowę jak i flow i nie każdemu może przypaść do gustu (mi przypomina takiego gorszego Fat Tone'a) Wspiera on Hollow Tipa aż w trzech kawałkach, w "Take My Shine" niestety podśpiewuje i w sumie tylko to mi nie podeszło.

Myśle że dla miłośników Sactown to pozycja napewno warta uwagi. Mamy na niej Tipa w najlepszej formie do tego stare dobre klimatyczne podkłady z oryginalnymi dżwiękami które zostają w głowie na dłużej niż dzisiejsze elektroniczne wypociny. Niestety, płyta raczej cieżka do zdobycia trzeba się czujnie rozglądać by ja gdzieś dorwać.



środa, 12 grudnia 2012

Marvaless - Wiccked CD (1996, AWOL Records)

"Wiccked" to trzeci oficjalny album Marvaless dla AWOL, przed nim mieliśmy okazję posłuchać debiutu "Ghetto Blues" wydanego w 94' oraz "Just Marvaless" rok póżniej. Przynam się że jako fan byłego AWOL i obecnie całej WCM jakoś nie specjalnie przykładałem się do pierwszych dwóch projektów Marvy. Możliwe że produkcja na nich jest dla mnie zbyt oldschoolowa, za to od "Wiccked" jej poczynania śledzę uważnym okiem. 

Mamy rok 96' teksty Marvaless nie są jakieś skomplikowane lecz flow już charakterystyczny i rozpoznawalny stał się bardziej dopracowany, Marva pieknie płynie po bitach i gdy zaczyna nawijać z przyjemnością się słucha jej zwrotek. To taki gangsta raper w spódnicy, spokojnie jej teksty mógłby zarapować nie jeden zawodnik płci męskiej. Reprezentowanie stolicy Californi, przechwałki i opisy niebezpiecznej strony życia Sactown to tematy przewodnie tego albumu (wyjątkiem może być "Sexuality" z Lurchem i Ric Rociem tym razem za mikrofonem). Produkcja na albumie jest głównie dobra, w niektórch bitach mogłoby być bardziej rozbudowane instrumentarium natomiast żaden nie schodzi poniżej tej oceny. Aż połowę muzyki zrobił poczciwy DJ Darryl który swego czasu ściśle współpracował z artystami AWOL. Mimo niezlych "Wiccked" czy "See The Light" z C-Bo jego produkcja jest nieco uboższa niż Ric Roca czy Skillza (co nie znaczy że się jej niemiło słucha). Pochwalę tu jeszcze Mike'a Mosley'a za bit do "Sacramento" i Levitti'ego za refren w nim (chłopaki stworzyli niesamowity klimat). Żeby nie było za słodko, album ma pewne mankamenty (nie wady bo wad nie ma). W kawałku "Stackin Riches" pojawiają się panowie z Kollision których udział jest lekko mówiąc bardzo kiepski, to raz. Dwa, w "See The Light" Marva ma tylko jedną zwrotkę, dwie należą do C-Bo, widać ewidentnie że to kawalek Shawna (który właśnie rok pożniej wychodzi na jego solówce "One Life 2 Live"). Trzy, w środku albumu dostajemy remix "Ride With Me" który oddany jest głownie w ręce Mississippiego. Może to nie jakiś straszny minus po prostu dałbym go na koniec albumu lub jeszcze lepiej na solówkę śpiewającego artysty. Takim sposobem dostajemy w sumie 11 niezłych kawałków, niby to mało ale patrząc na to jaki album ma klimat specjalnie mi to nie przeszkadza. 

Plytkę można jeszcze gdzieniegdzie kupić jeśli się dobrze poszpera po necie. Myśle że dla fana obecnej West Coast Mafii to pozycja obowiązkowa a na pewno miło jeśli zasili szeregi kolekcji.



niedziela, 25 listopada 2012

Lee Majors - The Six Million Dollar Man [The Album] CD (2009, Got Major? Muzic, Guerilla Ent.)

Lee Majors jak dotąd prężnie wychodzi z nowymi projektami, jeśli nie solowymi to w kolaboracjach z innymi raperami (Dru Down, Rahmean czy The Jacka) a "The Six Million Dollar Man" to jedna z dwóch solowych płyt jakie Lee Majors wydał w 2009' (druga to "Muzik 4 The Mobb"). Nie będę tutaj omawiał całej historii Lee na rapowej scenie. Dodam tylko iż pochodzi z Oakland, zaczynał w zespole Side Industry a jego pierwsza solowa płyta to "Scraper Muzic" z 2005'. Także jak widać Majors już żółtodziobem nie jest a i  liczba występów gościnnych na albumach innych raperów rownież jest  niemała. 

Lee z płyty na płytę ewolułuje, odszedł już w dużej mierze od klimatów "hyphy" a każdy kolejny album nosi tytuł adekwatny mniej lub więcej do zawartości krążka. Na "The Six Milion Dollar Man" sprawy toczą się nie inaczej. Lee jest pewny swojej rangi w rap grze, ma kupe kasy, jest "Scrape Kang" i wbija we wszystkich którzy z nim nie trzymają ("Fuck You"). Wszystko zarapowane jest w sposób jakby był największym bossem w całej Californi. Głos Majors'a jest ciężki i gruby, słychać w nim pełen luz i pewność siebie. Oczywiście, taka postać jak Lee musi mieć też renomowany zestaw gości na swoim albumie, Yukmouth, The Jacka i Fed-X, Keak Da Sneak, Dru Down czy San Quinn to dobrze znane ksywki. Poza tym mamy dobrego kumpla Lee z poprzednich projektów Rahmean'a, nowego śpiewaka w Bay Fam Syrk'a (z resztą całkiem niezłego), Dem Hoodstarz i kilku innych (pech chciał że do kawałka "Bang Bang" Lee zaprosił takich wacków jak the Yay Boyz). Muzyka na albumie bywa różna, od prawdziwych bangerów ( "The Six Million Dollar Man"), całkiem niezłych ("Real Heavy") przez klimatyczne ("Yay Trap") do gniotów ("Mr. Meogee). Cieszy fakt że tych ostatnich jest najmniej!. Za produkcje jest odpowiedzialnych paru producentów w tym najwięcej dał od siebie Sean T, warto natomiast zwrócić uwagę na nowego świetnego beatmakera jakim jest Pak Slap. Na tym albumie zrobił tylko dwa bity "Fuck You" oraz ostatni schowany na płycie bonus track (który potem wyszedł na wspólnym albumie Lee i Matt'a Blaque'a w 2012). Natomiast zachęcam do sprawdzenia jego bitów na innych krążkach. 

Podsumowując "The Six Million Dollar Man" to nie jest jakaś pozycja wysokiej półki którą trzeba mieć, jeśli ktoś lubi Lee (jak ja) i ominie pare nierówności na płycie będzie z niej zadowolony. Napewno jest to jedna z lepszych plyt Majors'a w porównaniu z tym co robił na początku swojej solowej kariery muzycznej. Płyta jeszcze bez problemu w sprzedaży. 






czwartek, 15 listopada 2012

C-Bo, Killa Tay - The Moment Of Truth CD (2006, Siccness.net)

Na pewno ten projekt był zaskoczeniem dla fanów i to mega pozytywnym. Dwójka raperów mimo że od lat ze sobą współpracowała w końcu w 2006' zdecydowała się wypuścić wspólny projekt. Dotychczas zapraszali się gościnnie na swoje solowe płyty i razem z 151 i Lil Cyco nagrali grupowy album jako West Coast Mafia Gang "Gang Affiliated" w 2004'. Lecz "The Moment Of Truth" należy się uznanie nie tylko dlatego że to collabo dwóch legend. W dobie klimatów hyphy gdzie packowate bity i ubogie w dźwięki aranżacje święciły triumfy dostajemy produkcje najwyższych lotów...

Muzyka na albumie, jak i na innych sygnowanych przez siccness.net albumach to głównie Cricet, tutaj na spółkę ze Stev'em Vicious'em (jeden track dał BatKave). Mimo iż pochodzi on z San Diego i jego sposób robienia bitów jest charakterystyczny dla tego regionu, idealnie wpasował się pod raperów z WCM (to samo oczywiście tyczy się Steve'a). Brzmienie nie jest typowym MOB do jakiego nas przyzwyczaili Tay i C-Bo, również bym nie napisał że jest to typowe San Diego. To po prostu kawal dobrej muzy gdzie w każdym kawałku stopa jest wyraźnie zaznaczona a sampel idzie w parze z twardym basem. Dodajmy do tego dwóch równie twardych raperów i mamy kolejną klasyczną pozycje z Sacramento (i Fresno)! Cały album to oczywiście czysta gangsterka do jakiej obaj panowie zdążyli nas przyzwyczaić. Można weteranom zarzucać wtórność tematyczną, skłonność do powtarzania się lub czasami nawet tworzenia za prostych rymów, lecz ten mały mankament nie rzuca krzty cienia na ten projekt. Jakby tego było mało na płycie gościnnie również jest grubo, Yukmouth czy Mitchy Slick to już marka. Jest nawet The Realest który w ogóle na albumach jakichkolwiek pojawia się bardzo rzadko (taki westcoastowy rodzynek)...

Inna sprawa natomiast tyczy się wydania albumu. Jak już widać płyta wyszła pod szyldem Siccness.net co jak  wiadomo dobrze nie wróży. Znowu dostajemy pojedynczą okładkę z reklamami płyt od Siccness na odwrocie. Szczerze powiedziawszy, nieziemsko mnie to irytuje, a szczególnie jeśli to się tyczy właśnie tej płyty. Nie dość że brak tu jakiejkolwiek wkładki to inlay również zawiera reklamy promujące Siccness (takie same jakie mamy okazje oglądać np. na płycie The Hood Mob i przypuszczam paru innych)... Nie ładnie, bardzo nie ladnie...

Mimo tego małego minusa kolaboracja między Bo a Tay'em to "musiszmieć" dla każdego fana Sacramento. Niestety, płyty w sumie nigdzie już nie można nabyć, a jeśli gdzieś się pojawia to za niemałą kwotę..