piątek, 31 maja 2013

Hollow Tip - Ghetto Famous CD (2004, Real Talk Ent.)

Jak wiadomo Hollow Tip poza "Mercenary Life" w 2004' wydaje jeszcze jedno solo. Zachęcony poprzednimi dokonaniami Markusa Shieldsa postanowiłem nabyć dotąd mi kompletnie nieznane "Ghetto Famous". Nie wychodzi jednak ono w Mercenary Ent. lecz w Real Talk Ent. (podobnie jak recenzowany już album Brotha Lynch Hunga & Mc Eihta "The New Season"). Jak to w każdej wytwórni bywa, związani z nimi wykonawcy zostają w nich na dłuższą lub krótszą chwilę. W przypadku Tipa w grę weszła ta druga opcja. Od wydania "Ghetto Famous" do "Mercenary Life" minęło zaledwie kilka miesięcy. Na pewno nakład pracy nad tymi albumami był czasochłonny a terminy wydawnicze goniły. Zdaje mi się że Markus mając podpisany kontrakt z Real Talk, bardzo śpieszył się z nagraniem dla nich omawianego tytułu...

Powszechnie wiadomo że pośpiech jest nie wskazany, szczególnie jeśli chodzi o wydawanie muzyki. Wiele rzeczy jest nieprzemyślanych a potem artyści dziwią się że nakład nie schodzi. Przypuszczam że w tym wypadku, w natłoku pracy i z chęcią szybkiego oddania materiału Markus zgubił gdzieś swoje wyczucie dobrego smaku, czego wynikiem jest - "Ghetto Famous". Kreep, to producent który zawsze wrzuci jeden lub dwa podkłady na płytę Hollow Tipa. Tutaj zaś odpowiedzialny jest za wiekszość numerów. Prawda jest niestety taka że Kreep to w sumie bardzo przeciętny beatmaker któremu czasem uda się zrobić coś porządnego. Tak jak na poprzednich płytach Hollow Tipa jego produkcje były całkiem ok i dało sie je spokojnie przesłuchać, tak z "Ghetto Famous" poradził sobie co najwyżej na ocenę trzy z minusem. Głównym powodem jest to że Kreepowi brakuje podstawowej rzeczy jaką mają inni, lepsi producenci od niego - wyobraźni. Jego prace są proste, mają prostą aranżacje dlatego jeśli nie posilą się jakimś dobrym samplem, ciekawym dźwiękiem, instrumentem etc. to nic z nich dobrego nie wyniknie. Kreep na tej płycie skacze od poziomu bardzo niskiego do całkiem naprawdę porządnego. Cieszyłbym się gdyby większość brzmiała np. jak takie "Niggaz Gon' Die" (które o dziwo jest tutaj muzycznie najlepsze) lecz niestety nic z tego. Całkiem asłuchalne "Wartime" nie przechodzi nawet przez moje głośniki a przeciętne "Fo My Enemies" czy "In My Lifetime" rzadko w nich bywa. Oczywiście podkłady Kreepa mogą się podobać innym lecz dla mnie większości z nich brakuje jakości i po prostu polotu. Konsoletę obsługiwało jeszcze kilku innych panów (jest nawet Baby Bubb) lecz ich poziom również nie jest jakiś wygórowany. Czasem mam jednak wrażenie że to nie tylko wina samej produkcji ale też masteringu doprowadziła do tego całego muzycznego niezadowolenia. Bo zdarza się i tak że gdy bit jest całkiem ok, to brzmi jakoś dziwnie plastikowo ("We Ride", "We Get The Money"). Naprawdę, z początku ciężko mi było przekonać się do tego albumu, dopiero po dłuższym słuchaniu coś tam zostaje w głowie i zaczyna powoli się wkręcać. Szkoda jednak że nie jest to spowodowane panującym klimatem i charakterem płyty lecz po prostu ilością odtworzeń. Śmiało mogę powiedzieć że gdyby to nie było dzieło Hollow Tipa raczej szybko bym o tym projekcie zapomniał. No i właśnie, a jak się nam prezentuje sam gospodarz? Na pewno w kwestii nawijania prezentuje wyższy poziom niż Kreep w kwestii robienia bitów. Jest on jednak niższy niż na wydanym kilka miesięcy później "Mercenary Life". Fanów Markusa na pewno zadowoli fakt że płyta nie jest aż tak monotematyczna jak jej następca. Oczywiście są tutaj przechwałki i inne tego typu rzeczy lecz większość płyty zachowana jest jeszcze w starej dobrej gangsterko-ulicznej tematyce. Ogólnie, nie ma tu jakiegoś strasznego zawodu ze strony Hollow Tipa choć wiadomo mogło być ciut lepiej. Można mieć za to pretensje do Mic C który totalnie zamulił w "It's Real" i ledwo coś tam bełkocze. Gości nie ma zbyt wielu bo poza The Mercenaries i właśnie Mic C pojawiaja się tylko Spice 1 i Freako z The Ghetto Starz. Ten ostatni stworzył świetne duo razem z Tipem w jednym z najlepszych kawałków na albumie "Back Then".

Cóż, "Ghetto Famous" w moich uszach nie wypada najlepiej, głównym powodem jest po prostu kiepski dobór muzyki. Gdyby Hollow Tip zrobił rzetelną selekcję podsuwanych mu bitów dostalibyśmy zapewne kolejną zajebistą płytę z North Highlands. Poza paroma wyjątkami produkcja jest na tyle przyzwoita że kawałki mogą bez problemu przelecieć w odtwarzaczu, jest nawet kilka numerów bardzo dobrych, lecz dla mnie to jednak za mało. Brak tej płycie jakiejś większej dozy vibe'u rodem z Sactown. Da się posłuchać lecz Hollow Tip ma tuzin lepszych płyt przy których spędzony czas wykorzystamy bez popadania w rozterki...

Oryginalnie album wychodzi w 2004', gdzieniegdzie pojawia się jeszcze za przyzwoitą cenę. Głównie dla dozgonnych fanów Hollow Tipa.







poniedziałek, 27 maja 2013

Killa Tay - Thug Religion CD (2001, Real Life/Blueprint Records)

Od wydania swojego debiutu Killa Tay wędruje od wytwórni do wytwórni. Pierwotnie omawiana pozycja miała wrócić do rdzennego AWOL records, lecz ze względu na jakieś niedogodności biznesowe do tego nie doszło. Zdegustowany współpracą z poprzednikami, w rok po wydaniu świetnego "Snake Eyes" Tay Capone zdecydował się wydać album niezależnie pod skrzydałami własnego labelu Real Life Mob Entertainment. Podjęcie tych drastycznych kroków zaowocowało także zmianą w samym artyście. Tak jak poprzednie dwa albumy to czystej maści gangsta shit tak tutaj Killa Tay zwraca się w kierunku wiary i samego Boga. Od razu uspokajam że nie jest to co sobie niektórzy mogą mysleć. Nie ma tu wieszania się na krzyżu, chrześcijańskiego bełkotu, przepisywania wersetów Biblii i picia wody święconej. "Thug Religion" to bardzo przemyślany i konceptualny album któremu baaardzo daleko do infantylizmu...

Tytułowy termin określa mniej więcej styl życia i postępowania zgodnie z prawdą, wierząc że nad wszystkim czuwa wszechmogący. Idea jest bardzo szczytna a Capone bardzo ladnie poradził sobie z przekazem składając niebanalne rymy, poruszając poważne tematy i skrzętnie wpasowując postać Boga oraz zagadnień wiary między wersy. Bo tak naprawdę cała ta religijna otoczka to tylko tło do głębokiej treści jaką niesie ze sobą omawiany krążek. Zabrzmi to nieco zaskakująco ale "Thug Religion" można by postawić na jednej półce z wczesnymi płytami takich wykonawców jak Public Enemy czy Paris. To dzięki temu że teksty głównie skupiają się na niesprawiedliwości Ameryki względem afro-amerykanów i na ich problemach społecznych. Wiele razy padają oskarżenia w kierunku białego człowieka któremu zarzuca się powolną eksterminacje czarnych i często nazywa się go "białym diabłem". Sam Killa Tay objawia się (tak to dobre słowo) tutaj jako lider nawołujący do zmiany mentalności ludzi czarnej rasy by zaprzestali wojen między sobą i skupili swoją uwagę na prawdziwym wrogu (czyli właśnie Ameryce). Kolejna kwestia dotyczy zaś światka muzycznego. Wiele uwagi Tay poświęca negowaniu szemranych wytwórni płytowych i innych partnerów biznesowych oraz kładzie spory nacisk na niezależność wydawniczą. Obrana tematyka nie każdemu przypadła do gustu dlatego trudno się dziwić że na albumie zabrakło typowych gościnnych występów z poprzednich dwóch solówek. Z ekipy został jedynie Luni Coleone który nie rapuje nawet jednej zwrotki lecz dostał za to aż cztery refreny oraz Guce który udziela się w "Revalations". Lukę po pozostałych wypełniają tacy ludzie jak DukeEwater, A.K, K-9 czy panowie od śpiewanych refrenów Amos Carter i Teleone. Zaskakuje również dobór muzyki, która w pełni została powierzona jednemu producentowi - BC. Z jednej strony może to dziwić ale z drugiej, nie wyobrażam sobie by One Drop Scott, Ric Roc czy sam Tay zdołali wybrnąć z tego zadania lepiej od niego. Nie znajdziemy tutaj pompatycznych wydziwnień i niebiańskich churków lecz porządne bity oraz dawkę nieco wzniosłych melodii trzymających się normalnych rapowych standardów. Mamy tu do czynienia z naprawdę charakterystyczną gamą instrumentów i sampli. Czyni to album wyjątkowym jak i również bardzo klimatycznym. Nie skłamię gdy napiszę że atmosfera jaką udało się tutaj wprowadzić BC jest po prostu nie do powtórzenia i genialnie wpasowuję się w konwencję płyty.

"Thug Religion" to spora odskocznia od poprzednich dokonań Taya Capone. Typowy mobbstyle zamienił się w coś czego nikt by się nie spodziewal po takim raperze. Tym samym dziwi poziom całego przedsięwzięcia który jest naprawdę pozytywnie zaskakujący. Uważam że ci którzy znają Killa Tay'a z jego poprzednich dokonań solowych czy też grupowych (Dosia "Waiting To Inhale" razem z Luni Coleone i K-J) nie powinni traktować tego albumu jako pozycji którą można sobie odpuścić. Wręcz przeciwnie. Ten album udowadnia że Tay potrafi nagrać nie tylko typowy mob shit ale też świetnie odnajduje się w innych klimatach.

Żeby nie było za dobrze przy wydawaniu "Thug Religion" nie obyło się bez pewnych niedogodności Jak wspomniałem album wychodzi w labelu Taya, Real Life Ent. i mimo szczerych chęci nie udało się tu udżwignąć do końca spraw dystrybucyjno-promocyjnych. Tym samym płyta wyszła w małym nakładzie i kompletnie niemożliwe jest jakiekolwiek jej dostanie. Oryginalnie, wypuszczono ją tylko w 2001'. Kolejne wydanie w 2003 wydało Rap Classics które chciało tylko wyłudzić kasę na znanym tytule. Ich release jest pogwałceniem jakichkolwiek praw estetycznych i zapewne wydawniczych. Przestrzegam przed zakupem tego wydania jak i innych płyt przez nich wypuszczonych. Osobiście posiadam oba pressy a czym się one różnią widać dokładnie na zdjęciach niżej.


                                          2001' Real Life/Blueprint Records


                                          2003 Rap Classics