sobota, 9 sierpnia 2014

AP.9 - Headshotz CD (2001, Done Deal Entertainment)

Rok 2001 był przełomowy dla raperów z Mob Figaz, a przynajmniej dla połowy tego składu. W końcu The Jacka i AP.9 rozpoczęli na dobre swoje kariery solowe. Obaj jednak wylądowali w całkiem innych labelach niż można wtedy było przypuszczać i traf chciał że Bishop zasilił szeregi Done Deal, należącej do San Quinna. Oczywiście był to bardzo dobry ruch jak na tamte czasy gdyż DD działało prężnie i kładło nacisk na jakość wydawanych płyt. "Headshotz" nie jest pod tym względem wyjątkiem i naprawdę trzeba pochwalić stan w jakim wyszła ta pozycja. Piękna grafika z obrobionymi fotkami, czterokartkowa rozkładówka oraz ładnie wytłoczone CD robią wrażenie. Co jednak najważniejsze Done Deal zadbało też o to by sam materiał spełniał wymogi najwybredniejszych słuchaczy gangsterskich opowieści i zmobilizowało Bishopa by pokazał się z jak najlepszej strony...

"Headshotz" oczywiście, przyciąga swoim klimatem i charakterem. To krążek surowy, bardzo uliczny i hardcorowy gdzie teksty skupiają się głównie wokół zabijania i życiu w niebezpiecznych warunkach getta. Wszystko opisane jest z punktu widzenia młodego AP.9, wtedy jeszcze wygłodniały, trzymając się głęboko wbitymi pazurami, rozszarpywał mikrofon jak lew zwierzynę. Rymy są technicznie ciekawie posklejane a wypowiadane słowa często podkreślane krzykiem. Pełen akcji, emocjonujący flow oraz dobre wersy to kolejne atuty jakimi dysponuje Bishop. Bez wątpienia znajdujące się tu liryki i popisy wokalne to jedne z najlepszych w jego życiu. Poza typową tematyką strzelania do frajerów, sprzedawania towaru i bycia ponad prawem dostaniemy też akcenty przygnębienia i ubolewania nad egzystencją czarnej społeczności ("Time To Rize) czy wspomnień z trudnej przeszłości ("Growing Up"). By jednak nieco przełamać ciężką atmosferę albumu nie można ominąć imprezowego numeru "Itz Goin Down" z Bailey'm i troche majątkowych przechwałek w "Federal". Zróżnicowanie tematyczne zapobiega nudzie i jest ogromnym plusem płyty. Sprawą kluczową natomiast pozostaje produkcja gdyż to ona przeważa nad tym czy "Headshotz" jest klasykiem czy bardzo dobrym debiutem. Mr. Peete i Rob Lo to kompozytorzy którzy udzielają się tutaj najwięcej. Poza tym jest Dunce (dwie pozycje), Rodney-O (dwie) oraz Ive, Ric Roq i Icy Mike Beats od których wzięto po jednym numerze. Spośród nich znacząco wybija się Rob Lo którego tracki są bardziej instrumentalne, tworzące głęboki klimat (np. "No Friendz", "Some Other Shit"). Jak i również Ric Rock w "In The Line Of Fire" oraz Rodney-O w "The Ghetto Turned Me", do których kieruje te same pochwały. Reszta nie wysmażyła jakichś majstersztyków lecz muzyka prezentuje się porządnie. Dostajemy typowo thugowe podkłady o umiarkowanych i cięższych klimatach z których każdy posiada coś charakterystycznego. Jedynie mroczne i niepokojące mob znajdziemy w "Some Other Shit", pewnie ze względu na udział w nim Killa Tay'a. Wyczulone ucho znajdzie gdzieniegdzie krótko cięte sample a nawet, co zaskakujące, fragment "Born To Make You Happy" od Britney Spears w "Growing Up". Na koniec zostaje jeszcze kwestia gości którzy w dużej mierze należą/należeli do obozu San Quinna. Widać tu ewidentną promocje (wtedy jeszcze) mało znanych artystów na płycie znanej figury. Wyróżnić natomiast trzeba zajebiste zwrotki Ridah, Freako i Yukmoutha. Podsumowując, "Headshotz" do zostania klasykiem brakuje w niektórych momentach nieco lepszej produkcji lecz to bardzo dobry debiut AP.9. Dla fanów rapera to na pewno album w kolekcji obowiązkowy. Jest on też jakimś punktem odniesienia jeśli chodzi o obecne standardy jakimi mob figa częstuje swoją publikę.

Płyta ukazuje się dwa razy, oryginalnie po banderą Done Deal w 2001 oraz w 2007 już w Mob Shop u samego gospodarza. Nie posiadam wznowienia więc nie jestem w stanie powiedzieć czym się różni od pierwszego pressa. Wiem natomiast że bez problemu jest ono dostępne. Również gdy dobrze poszukamy, znajdziemy i to z 2001 za całkiem znośną cenę.

niedziela, 3 sierpnia 2014

AP.9 - I Am Lgend CD (2009, Mob Shop Entertainment)

Nie da się ukryć że AP.9 to jeden z najbardziej znanych artystów jeśli chodzi o Zachodnie Wybrzeże. Członek Mob Figaz wydał do tej pory mnóstwo solówek i ma też za sobą kilka kolaboracji. Konsekwentnie mniej więcej co roku lub co dwa lata, jest okazja by cieszyć się nowo wydaną od niego płytą. "I Am Legend" jak widać, ma odwoływać się do filmu z głównym udziałem Willa Smith'a pod tym samym tytułem z 2007 roku. Szczęśliwy traf chciał że miałem przyjemność widzieć dzieło Francisa Lawrence'a więc mogę skonfrontować go z omawianą pozycją. Oczywiście wykonawczo, oba te dzieła nie mają ze sobą nic wspólnego. AP.9 nie żyje w post-apokaliptycznym świecie ani nie zasuwa ze swoim psem poprzez zniszczone ulice miasta w wolnych chwilach pracując nad wynalezieniem szczepionki (lol). Mimo wszystko, istnieje jeden wspólny mianownik tych pozycji. Obu można wystawić ocenę mniej więcej trzy z plusem, w porywach do cztery z dwoma, jeśli naprawdę bardzo lubimy rapera...(albo aktora)..

AP.9, powiedzmy to szczerze, nie jest jakimś super tekściarzem i jego obnoszenie się ze słowem pisanym nie należy do zbyt unikatowych. Nawet pokuszę się o stwierdzenie że to najmniej wyróżniająca się stylem postać z Mob Figaz. Ostatnie lata pokazują że AP.9 bardzo stawia na techniczną jakość swoich albumów co przejawia się czystym brzmieniem i pięknie wykonanymi okładkami. Widać że chłopak chce aby fani dostali produkt najwyższej jakości. "I Am Legend" bez wątpienia wpisuje się w ten kanon. Choćby już sam artwork wykonany przez photodoctorgraphics, poniekąd zachęca do sięgnięcia po album. Zostawmy jednak sprawy poboczne i skupmy się na tym co najistotniejsze. Niestety z bólem ale trzeba przyznać że gospodarz wypada średnio a w niektórych momentach całkiem kiepsko. Cała płyta tak naprawdę cierpi na brak pomysłu na rymy, które są mało wyszukane i pozbawione większej dozy błyskotliwości. Raper niby stara się poruszać jakieś inne tematy niż typowe bieganie ze spluwą, ściganie za kasą, bycie zajebistym i prawdziwym, lecz nie ma nic ciekawego do powiedzenia. Apogeum tego zjawiska stanowią kawałki "Rough and Raw" i "Snitches". Można wyróżnić niektóre utwory jak "Oscar Grant Tribute" nawiązujący do bezpodstawnego zastrzelenia młodego chłopaka przez policję w Oakland (o całej sprawie było z resztą głośno). "R.I.P. Pretty Black", "Pimpin" albo "Reflections", lecz to nadal tylko bardzo poprawne rapowanie. Jeśli miałbym już na albumie pochwalić jakieś zwrotki to będą to wersy dwóch gości, a ściślej, Ampichino i Jacki, którzy konkretnie kradną show gospodarzowi. Z opresji krążek w dużym stopniu ratuje muzyka. W większości wyprodukowana przez Indecenta The Slapmastera (dziesięć pozycji). Kaos zrobił trzy utwory, Freddie Machetti dwa, zaś Stixx i Sean J. dali po jednym. Jest tu trochę samplowania jak i dźwięków tworzonych zupełnie od podstaw. Linie bębnów ładnie nakreślają rytm, instrumenty mają pełną barwę i mięsiście wybrzmiewają. Znajdziemy tu ciężki fortepian, są udane Slapmasterowe gitary, trochę całkiem niezłych syntezatorowych dodatków oraz ładnie dograny bas. W "Reflections" każdy na pewno rozpozna sampel z "Hello" Lionela Richie a w "Rather Be With You" fragment z kawałka o takim samym tytule od Bootsy's Rubber Band (którego wcześniej użyło np. N.W.A. w swoim "I'd Rather Fuck You"). Ogólnie muza jest bardzo zróżnicowana, nierzadko potrafi potężnie przypieprzyć ("Peep Game, "Action", "Ready For This"), jak i być łagodną ("Reflections", "R.I.P. Pretty Black"). Największe jednak wrażenie zrobiła na mnie produkcja w "Make A Moves" gdzie Indecent dosłownie wyjął ten track ze złotej ery mobbsterskich klimatów lat 90'. Słowo daję, nie słyszałem w obecnych czasach lepszego podkładu w takim stylu, po prostu genialne.

Teraz żeby to nie wyglądało na "hejting" w stosunku do AP.9'a dodam że lubię tego mob figę, czujnie śledzę jego poczynania i czasem wpadnie mi jakiś jego krążek do kolekcji. Sytuacja wymaga jednak tego aby spojrzeć na sprawę obiektywnie. Tym albumem raper na pewno nie dorobi się statusu legendy. Wygląda on po prostu jak większość ostatnich projektów od Bishopa gdzie przeciętne wersy ratuje muzyka i otoczka wokół płyty. Dla luźnego słuchania można spokojnie zapuścić. Sam będę do niej wracał, choć będzie to wynikało bardziej z sympatii dla rapera niż z powodu znajdującego się na niej materiału. CD można oczywiście nabyć w internecie za rozsądną cenę.