czwartek, 12 grudnia 2013

Mac Mall - The Rebellion Against All There Is CD (2012, Thizzlamic, Young Black Brotha Records)

Mac Mall to bardzo dobrze znana figura, w latach 90's był jednym z czołowych mainstreamowych graczy Zachodniego Wybrzeża. To on między innymi rozsławił Bay a jego pierwsze płyty "Illegal Business?" i "Untouchable" to bez wątpienia klasyka i jedne z najlepszych krążków jakie ujrzały światło dzienne. Niestety złota era się skończyła nastał nowy wiek i Mac Mall podobnie jak inni znani raperzy z Bay nie mięli już takiej sławy. W sumie poza osatnią solówką wydaną w Sessed Out "Immaculate" (2001) i kolaboracjami z JT Tha Bigga Figga "Illegal Game" (2004) oraz z Mac Dre "Da U.S. Open" (2005) Mall nie wydał nic co by wymagało skupienia szczególnej uwagi. Jego ostatnie dokonania solowe w formie albumów "Thizziana Stoned and the Temple of Shrooms" (2006) oraz "Mac To The Future" (2009) to raczej pozycje które nie przywróciły mu świetności. Po dość długiej przerwie raper decyduje się w końcu wydać album pod interesującym tytułem "The Rebellion Against All There Is". Nazwa ta mnie nie zdziwiła, natomiast nie ukrywam, byłem naprawde ciekawy co Jamal tym razem zaprezentuje swoim fanom. 

Ok, patrząc po wydarzeniach jakie miały miejsce w USA w ostatnich latach, Mac miał prawo się nimi zainspirować. Mial też prawo wydać zajebistą płytę która wstrząsnełaby rapowym światkiem w Bay lecz niestety nie skorzystał z tego przywileju. Odnoszę wrażenie że całe zamieszanie wokół tej płyty to po prostu próba zwrócenia na siebie uwagi większego grona odbiorców i zarobienia na tym. Kupując album z takim tytułem i wymowną okładką gdzie ludzie napieprzają się z policją a Mac Mall trzyma koktajl Molotova, nie pomyślałbym że najwięcej kawalków na nim będzie o dupach. Z tyłu okładki znajduje się szesnaście tytułów, tak naprawdę jest ich piętnaście a cztery z nich to intro i skity. Zostaje więc tylko jedenaście kawałków, z czego zaledwie trzy poruszają tematy społeczno-polityczne. Ja się zatem pytam gdzie ta rebelia!? (i co na to Chuck D!). Poza skitami i utworami "The Rebellion Against All There Is", "War Drum" i "U can Get It 2/Coutry Ran By Thieves" reszta materiału skupia się na innych tematach niż oczekiwane. "Dayz Like This", "My Room", "Get It In", "Everythang", "For Love?" to kawałki głownie o kobietach lub też do kobiet kierowane. A "Izm", "Dre Mobbin" i "Round Here" to typowe przechwałki i gangsterskie klimaty. Nie twierdze że cały album ma być monotematyczny lecz Jamal ewidentnie minął się z zamierzonym celem. Poza paroma wyjątkami  można być zadowolonym z poszczególnych kawałków lecz jako całość płyta niestety nie wznieca oczekiwanego buntu. Mac Mall rapując o sytuacji w USA nie przekazuje w zasadzie nic nowego. Przedstawia nam rzeczy które są do wychwycenia dla każdego kto chociaż pobieżnie śledzi losy Amerykanów w mediach publicznych. Osobiście jestem w stanie lubić te kawałki, również "Dayz Like This" i "My Room" są całkiem niezłe oraz te typowo uliczne. Mall tekstowo wypada w nich porządnie i płynie po bitach z mistrzowskim flow. Lecz gdy w "Get It In" dostaję muzykę podchodzącą pod pop i muszę wysłuchiwać banałów pod miałkie melodie w "Everythang" i "For Love?" czuje się po prostu poirytowany. Muzyka to oczywiście kolejne wielkie wydarzenie związane z tą płytą bo mamy tu powrót słynnego Khayree. Tutaj rzecz wygląda nieco lepiej choć to zależy pod jakim kątem bedziemy patrzeć. Produkcja pasuje idealnie pod rap Mac Malla i styl kawałków więc Khayree po prostu zrobił to co miał zrobić i spisał się tu nienagannie. Lecz jak wspomniałem, są też kawałki za spokojne, za słodkie gdzie brakuje kopa lub też brzmią tanecznie (wspomniane "Get In In"). Mój gust muzyczny niestety nie pozwala mi przez nie przebrnąć. Rekompensata przychodzi zatem na reszcie podkładów gdzie doświadczymy zgrabnych przejść i zmian beatu, a poza tym usłyszymy wciągające klawiszowe solówki. Przyznam, że bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło i z niebywałą przyjemnością zapętlam takie numery jak "Izm", "Dre Mobbin" czy "War Drum". 

Podsumowując, miała być wielka rebelia a otrzymujemy zwykłą płytę z kilkoma rzuconymi hasłami nawołującymi do rewolucji. Aby więc odebrać ten album poważniej trzeba zostawić całą te farsę i potraktować wszystko jak zwykly materiał z Bay. Mall powinien wydać to pod innym tytułem i z inną okładką by nie wprowadzać słuchaczy w błąd. "The Rebellion Against All There Is" to album wart kilku odsłuchów chociażby po to by zaspokoić ciekawość jak Khayree poradził sobie z produkcją i jak Mac Mall się na niej odnalazał. Bo mimo wszystko, rapper w większości numerów pokazuje klasę. CD do kupienia bez problemu. Grafikę zrobiło niezastąpione Bellicose Design. 


wtorek, 10 grudnia 2013

T-Nutty - The Tonite Show With T-Nutty (Channel 24st. ) CD (2011, The Whole Shabang)

Cykl Tonite Show nie ma końca, co chwilę DJ Fresh (The World's Freshest) i jakiś mc (bardziej znany lub mniej) postanawiają zrobić współny album. W projektach tych bierze również udział (mniejszy lub większy) całe Shabang czyli kilku beatmakerów (jak Jamon Dru czy Mr. Tower) związanych z głównym producentem. Tym razem w Tonite Show wystąpił weteran z Sacramento, CA - T-Nutty. Tego człowieka przedstawiać raczej nie trzeba, ma on na koncie już trochę projektów a jego pierwsze dwa albumy to już klasyka. Jeśli chodzi o DJ'a Fresha to poziom jego muzyki bywa naprawdę różny i to samo tyczy się prezentowanej przez niego serii Tonite Show. Płyt z tego cyklu jest naprawdę mnóstwo, nagrywane są z różnymi raperami i poziomem więc trzeba robić sobie osobistą selekcję materiału. Sam staram się skupiać na tych co są warte uwagi lecz przede wszystkim sprawdzam te w których występuja moi ulubieni mcs. 

"The Tonite Show With T-Nutty" to przede wszystkim album bardzo Cripowy, już sama okładka jest bardzo wymowna. Także dopisek przy głównym tytułe "Channel 24st." ma tutaj znaczenie gdyż rapper pochodzi z Garden Blocc i wychował się na tej samej ulicy południowego Sacramento co chociażby Brotha Lynch Hung. Ku uciesze wielu, gangowa atmosfera przewija się praktycznie przez cały krążek. T-Nutty co jakiś czas przypomina słuchaczowi kim jest i skąd pochodzi. Takie kawałki jak "Young Criminals", "Criptonite", "I'mma Ridah" i "Channel 24st." to bez wątpienia trzon tej płyty. Wszystkie numery trzymają równie dobry poziom i starają się urozmaicać tematycznie album. Poza oddawaniem hołdu dla niebieskiej barwy i swojej dzielnicy nie zabrakło jak zwykle autoprezentacji i przechwalania się w czym Nutt jest przecież mistrzem. Znajdzie sie też coś o panienkach w "Whoopty Wop" i sprzedawaniu towaru w "Santa Claus To The Smokers". Nawijka jest wciągająca i niejednokrotnie będziemy świadkami zabawnych porównań które Nutty wplata między niebanalne wersy. Poza tym raper posiada genialny flow i pod względem wokalnym również można czuć się rozpieszczanym. Osobiście, dostaję tutaj wszystko czego oczekuję od porządnego mc. Produkcja pięknie akompaniuje T-Nutty choć z początku można mieć trochę inne wrażenie. Proste syntezatory DJ'a Fresh'a zatopione w pogłosach mogą się wydawać nieco banalne lecz w końcu nabierają uroku i dają upragnioną satysfakcję. Trzeba jednak wspomnieć że bity na album dali nie tylko DJ Fresh (sześć kompozycji) i ludzie z Shabang ale też Nutt Factor Muzicc które odpowiada za cztery podkłady. Muzyka to oczywiście nowoczesne westcoastowe brzmienia utrzymane w umiarkowanych klimatach. Produkcja brzmi pełnie, czysto i przede wszystkim żywo. Na pewno nie rozczaruje fanów Zachodniego Wybrzeża ani miłośników Sactown. Jedynie ostatni beat na płycie odrobinę cierpi na brak wyobraźni (Fresh). Album co prawda wystrzegł się byków ze strony ludzi nad nim pracujących natomiast posiada dwa, bardziej techniczne malutkie minusy. Pierwszy z nich to celowe wprowadzenie w błąd słuchacza gdzie w "Nutty Man" (Murda Man 2K)" gościnnie wpisany jest C-Bo. Niestety nie usłyszymy w nim zwrotki Shawna lecz jego trzy zsamplowane słowa umieszczone w refrenie (jak na udział gościnny to chyba jednak za mało). Druga sprawa to poziom głośności w "Cuzblood Remix" który jest kilka stopni niżej od całego materiału. Nie są to jak widać jakieś straszne przewinienia lecz mogą nieco zirytować.

Album polecam bez wahania, jest to po prostu bardzo dobry Crip Shit z Sacramento prosto z Garden Blocc. Entuzjaści tego typu muzyki nie powinni być rozczarowani. Na dodatek, jak na wszystkie Tonite Showy przystało, album posiada przepięknie zrobioną grafikę prosto od Belicose Design. Krążek można jeszcze dostać choć powoli znika z internetowych sklepów.




Black C - Last Man Standing CD (2003, Right Way Prod.)

Niestety, grupa RBL Posse która odcisnęła trwały ślad na mapie Bay to już historia. Nawet gdyby ktoś usilnie chciał ich powrotu jest to po prostu niemożliwe. Mr. Cee oraz Hittman zostali zastrzeleni i jedynie Black C kontynułuje swoją przygodę z rapem. Od wydania ich ostatniego albumu "Hostile Takeover" minęły zaledwie dwa lata gdy Chris postanowił wyjść ze swoim pierwszym pełnym solowym materiałem. Jestem pod wielkim wrażeniem jak toczy się kariera tego czlowieka. Bo w porównaniu do innych wielkich i znanych legend Bay, Chris trzyma się jakby na uboczu i co jakiś czas daje nam znać o sobie swoją solówką, która momentalnie zyskuje sobie szacunek. Wszystko to dlatego że C chodzi własnymi ścieżkami i gdy całe Bay idzie w lewo trzymając się obecnie wyznaczonych, na ogół złych muzycznych trendów, on kieruje się w prawo (right way!). "Last Man Standing" oczywiście zostało wydane w czasach gdzie powszechne zepsucie w rapie nie było jeszcze normą więc nie jest to jakiś kultowy album, natomiast na pewno jest on wyjątkowy dla każdego fana RBL jak i San Francisco.

Kiedyś aby sie wybić trzeba było naprawdę mieć styl i być dobrym w tym co się robi. Dlatego nie bez powodu grupa RBL Posse zyskała sobie uznanie i szacunek całej szerzy fanów. Mimo że czasy świetności zespołu są już dawno za nami to bez wątpienia Black C nadal jest jednym z najbardziej charakterystycznych, pozostających w formie raperów z Bay. Po tej pierwszej solówce widać że szef Right Way Prod. niezbyt ochoczo otaczał się ludźmi nie związanymi z jego ekipą. Z gości poza Lil Ric'iem i Sleep Dankiem no i może Taydatayem, wszyscy są skonektowani z jego wytwórnią. To samo tyczy się muzyki na albumie. Głównymi producentami są tutaj Big MoMo, Hermanata i Ace. Wszystko to powoduje że "Last Man Standing" jest nieco hermetyczną płytą. Nadaje jej to jednak charakteru i odróżnia od wielu Westcoastowych produkcji. Sam Black C to bardzo konkretny raper z wyrobionym już stylem któremu niewiele można zarzucić. Rozpoznawalny wokal, rytmiczny i płynny flow, dobre teksty i oczywiście osobowość. Na dodatek w jego głosie zawsze czuć dojrzałość i pasje do tego co robi. Chris tutaj naprawdę bardzo się stara co widać nie tylko po warstwie tekstowej ale też stronie merytorycznej. Dostajemy tutaj wachlarz tematów które pięknie ze sobą współgrają i tworzą kompletny album. Mamy tu po prostu wszystko co powinno się znaleźć na porządnej gangsterskiej płycie z Bay. Od uprawiania gangsterki, udowadniania swej pozycji, bycia thugiem i bossem oraz reprezentowaniu miasta. Przez zarabianie kasy, dążenie do celu, życiowe rozkminki a skończywszy na imprezowaniu, paleniu trawki i pieprzeniu. Wystarczy spojrzeć na tracklistę by mieć pełny obraz tego co dostaniemy, choć takie tytuły jak "Keep It In The Family" i "Killa a Man" mogą słuchacza nieco zaskoczyć. Strona muzyczna albumu prezentuje się równie elegancko. Klimat RBL nigdy nie był szczególnie ciężki czy przesadnie lekki i muzyka osadzona gdzieś pośrodku trzyma się normalnych rapowych standardów. W większości plyta jest bujająca i posiada swoje unikatowe brzmienie. Wielkim atutem jest brak monotonii i separacja utworów poprzez nadanie każdemu z nich oryginalnych melodii, sampli, dźwięków, partii bębnów i odpowiedniego klimatu. Jedynie do czego można mieć zastrzeżenia to utwór "High Like Friday" gdzie muzyka jest żywcem zerżnięta ze znanego kawałka Aaliyah "Rock The Boat". Słucha się tego dobrze lecz mały niesmak pozostaje (a może się po prostu czepiam). Producenci odwalili tutaj kawał dobrej roboty i nawet jeśli płyta nie zachwyci za pierwszym czy drugim razem to zapewniam że zrobi to z czasem. Right Way zadbało również o to by album ładnie się prezentował i zatrudnili genialne Photodoctorgraphics do zrobienia okładki, efektem czego jest piękny layout który tylko podsyca atmosferę krążka.

Materiał na "Last Man Standing" przywołuje nieco ducha lat 90 i czuć że stoi za nim kawałek pięknej historii związany z RBL Posse i San Francisco. To oczywiście czyni go jeszcze bardziej wyjątkowym. Polecam ten krążek ludziom którzy szukają w Bay dobrego stylu i porządnego rapu a przede wszystkim fanom Chrisa. Jest to naprawdę bardzo dobry, profesjonalny produkt. Swego czasu album dostepny był bez problemu dziś trzeba jednak trochę poszperać by go dorwać.