czwartek, 4 lipca 2013

C-Bo - One Life 2 Live CD (1997, AWOL)

Po recenzji "Tales From The Crypt" postanowiłem zabrać się za kolejną chronologicznie solową płytę Shawna. Jak widać na "One Life 2 Live" fani musieli czekać aż dwa lata. Jest to wystarczająco dużo czasu by muzyczne trendy mogły się odrobinę pozmieniać. W przypadku takiego rapera jak C-Bo jest to istnie fenomenalne zjawisko że każda wydana płyta różni się nieco od siebie przy czym jakość materiału pozostaje na wysokim poziomie. Trzecie LP rapera z Sacramento przynosi całkiem spore zmiany jeśli chodzi o sferę muzyczną oraz o towarzyszący płycie rozmach. Widać że poprzednie solo ugruntowało dobitnie pozycję Shawna na scenie i przyniosło mu należyty szacunek, dlatego teraz przyszedł czas na odrobinę rozluźnienia...

Cóż, bez ogródek mogę stwierdzić że "One Life 2 Live" to album G-Funkowy, jedyny G-Funkowy jaki w ogóle  C-Bo wydał na świat. Do tytułu tego predysponuje go przede wszystkim muzyka. Ta zaś należy do dwójki utalentowanych producentów o pseudonimach/imionach - DJ Darryl i Mike Mosley (obaj ściśle wspołpracujący z AWOL w latach jej świetności). O ile na płycie można znależć z dwa może trzy cięższe motywy tak reszta to już typowe bujające g-funkowe melodie, niejednokrotnie wsparte śpiewanymi wstawkami od Missippiego. Jeśli zaś chodzi o C-Bo i warstwę tekstową to tylko odrobinę poszerzył listę tematów i poza typową gangsterką usłyszymy nieco o imprezie i paniach ("Club Hoppin") oraz o życiu w dostatku w "Livin Like a Hustler Part 2". Styl Shawna nie zmienia sie tutaj jakoś diametralnie więc nadal w jego rymowaniu czuć akcenty starej szkoły. Kolejna sprawa dotyczy personelu pojawiającego się na albumie, bo od tej pory zaczęło robić się naprawdę tłoczno. W aż sześciu utworach pojawia się Lunasicc, w trzech Marvaless, również w trzech usłyszymy Maniaca a po jednorazowym udziale dostajemy od Mac Malla, B-Legita, Da Misses i Big Lurcha. Dodam że liczba tracków podobnie jak na poprzedniczce rownież nie jest wygórowana. W sumie na dwanaście tytułów numer jeden to jakby intro a "I Can't See The Light" pojawiło sie już na krążku Marvaless rok wcześniej, więc tak naprawde dostajemy tylko dziesięć pełnych nowych piosenek. Te dziesięć tracków wystarczy jednak by poczuć g-funkowy charakter płyty i moc ostrych, hardcorowych tekstów. Mały niesmak budzić może wykorzystanie jednej zwrotki z poprzedniej płyty ale na nowym podkładzie wypada ona równie elegancko. Która to zwrotka i gdzie została wstawiona odkryjecie sami gdy będziecie zapoznawać się z dyskografią C-Bo...

"One Life 2 Live" jest albumem dla wszystkich sympatyków westcoastowych brzmień, nie tylko dla zagorzałych fanów Sacramento. Inna sprawa jeśli ktoś w ogóle nie przepada za C-Bo i jego ekipą. Album wychodzi tylko raz nie było żadnych wznowień. Do niedawna ogólnodostępny powoli zaczyna wychodzić z obiegu. 










środa, 3 lipca 2013

C-Bo - Tales From The Crypt CD (1995, AWOL)

Mamy lata 90'' a więc czasy w których muzyka rap nakręcała koniunkturę, święciła triumfy a każda wydana płyta miała w sobie klimat którego się nie zapomina. To w tych właśnie czasach raperzy z Zachodniego Wybrzeża budzili największe kontrowersje ze względu na charakter płyt i treści w nich przekazywane. Mimo wtedy większej popularności innych wydawnictw w kanon ten wpisuje się również "Tales From The Crypt", drugi długogrający album C-Bo (wcześniej w 1993' ukazuję się debiut "Gas Chamber" a potem tylko EP'ka "The Autopsy"). To właśnie ten krażek został okrzyknięty klasykiem gangsta rapu i traktowany jest jako pozycja kultowa w płytowym dorobku Shawna Thomasa.

Nie da się zaprzeczyć że "Tales From The Crypt" ma w sobie to coś szczególnego, to coś do czego ma się sentyment i wraca z miłą chęcią. Generalnie, teksty na "Tales.." skupiają się na tym o czym modne było wtedy rapować lecz przede wszystkim odzwierciedlaja one tamtejszą codzienność Californijskiego życia. Takie słowa jak "paranoia", "lunatic" czy "psycho" były często wykorzystywane w tekstach raperów Zachodniego Wybrzeża do opisu stanu rzeczy. Nie inaczej jest tutaj. Większość albumu mówi więc o zabijaniu, gloryfikuje posiadanie broni i niechęć do władz. Z drugiej jednak strony przedstawia młodego czarnego afroamerykanina który próbując wybić się i przetrwać jest zmuszony do robienia tych wszystkich rzeczy. Mimo że tematycznie płyta nie odbiega od większości wtedy wydawanych krążków to Shawn wybija się na niej charyzmą, niezłymi rymami i ciekawymi opisami. Tracklista przedstawia nam dwanaście utworów z czego w sumie tylko osiem to konkretne kawałki C-Bo (wliczając "Free Style" to dziewięć). Bo gdy odliczymy "Intro" i już znane "Groovin On a Sunday" (tu w wersji "radio") z poprzedniego albumu zostaje dziesięć a "Stompin' In My Steel Toes" w pełni należy do Marvaless. Nie ukrywam czuć pewien niedosyt i chciałbym aby płyta była dłuższa lecz ten mały mankament rekompensuje mi atmosfera albumu którą zawdzięczamy w dużej mierze starym ciężkim Westcoastowym beatom. Niskie basy, twarde stopy, typowe piszczałki i mnóstwo wykręconych dźwięków to dzieło takich producentów jak DJ Daryl, D-Wiz, Mike & Sam oraz Rodney. Można powiedzieć że produkcja jest typowa jak na tamte czasy więc trudno się rozczarować.

"Tales From Da Crypt" będzie na pewno bardzo ważnym albumem dla kogoś kto wychował się na muzyce Zachodniego Wybrzeża lat 90'. Gdy inne płyty tamtego okresu zostały dawno przejedzone i chęci na odkurzenie ich są znikome tak "Tales.." przechodzi nienagannie próbę czasu i za każdym razem gdy ją odpalam czuję ten sam klimat i emocje.

Album wychodzi tylko dwa razy, oryginalnie w 95' w AWOL oraz w 2002 już w West Coast Mafia i jak się można domyślać oba releasy różnią się nieco poligrafią. Wydanie wznowione posiada zmienioną tylną okładkę oraz inne zdjęcie na CD. Muszę przyznać że druga edycja wygląda nieco lepiej gdyż ciemno-granatowa grafika na całej okładce tworzy spójniejszą kompozycję niż zielone akcenty w wydaniu oryginalnym. Obie płyty jak to w takim wypadku bywa są mega trudne do zdobycia więc trzeba być wytrwałym w poszukiwaniach. Polecam.





Mr. Sicaluphacous - The Unda Dogs The Soundtrack CD (2001, Merciless Westbound Records)

No cóż, niby powinienem dla tego albumu zrobić odzielną zakładkę lecz ze względu na to że jest on  prezentowany przez weterana z Oakland, tam też ląduje. Mr. Sicaluphacous to nie kto inny jak wszystkim dobrze znany Keak Da Sneak. Który tutaj przedstawia nam składankę "The Unda Dogs", do filmu o tym samym tytule. Czy takowy film w ogóle wyszedł na światło dzienne nie wiem bo niestety nie udało mi się jak dotąd znaleźć jakiejkolwiek informacji potwierdzającej jego byt. Z wkładki do płyty dowiadujemy się jedynie że obraz ten ma dopiero się ukazać. Najpesymistyczniej mówiąc może być i tak że Merciless Westbound dało pod tym względem plamę i dostaliśmy ścieżke dźwiękową do nieistsniejącego filmu. 

Jakoś nigdy nie przepadałem za soundtrackami czy kompilacjami z Bay gdyż wiele z nich robionych jest po prostu na siłę. Nie dość że kilka kawałkow jest risjklowanych to jeszcze uszy mogą nam zwiędnąć od kiepskiego masteringu nie wspominając już o ubogiej szacie graficznej. Z "The Unda Dogs" sprawa na szczeście przedstawia się dużo lepiej. Szczerze, to nawet byłem zaskoczony jak profesjonalnie zostały potraktowane pracę nad tym projektem. Najpierw chcę zwrócić uwagę na dwa najbardziej rzucające się w oczy/uszy atuty tego dzieła. Po pierwsze - nie ma tu żadnych powtarzanych kawałków z innych albumów, wszystkie zostały nagrane specjalnie na ten. Po drugie i co mnie bardzo zdziwiło - poza trzema trackami głównym producentem tej kompilacji jest sam One Drop Scott. Ten One Drop Scott który zrobił kawał dobrej roboty tworząc muzyke na najlepsze albumy z wytwórni AWOL. Kto miał styczność z tym osobnikiem wie że koleś po prostu nie daje lipy. Styl Scotta jest hardcorowy i surowy, nie bez powodu pod jego beaty nagrywali tacy raperzy jak Killa Tay, C-Bo czy Guce. Na "The Unda Dogs" jego produkcje nie mają jakoś specjalnie mobbowych akcentów lecz to nadal dobre thuggowe podkłady. Poza tym slychać że Scott ma dobre wyczucie i postarał się o to by dany podkład pasowal do stylu danego rapera. Znaczna część albumu to uliczne klimaty z których miejscami wyłania się jakaś lżejsza nuta do której głównie nawija się o paniach. Zaskakuje dobór zebranych artystów. Bo patrząc na tracklistę wygląda to tak jakby Merciless Westbound zebrało śmietanką całkiem niezłych kotów wrzuciło ich razem do jednego studia i kazało nagrać porządny album. Poza wiadomym głównym udziałem Keak Da Sneak'a zaskoczeniem są dla mnie Lil Ke i Mad Max (pierwszy skład Thugg Lordz) oraz Phats Bossi (pierwsze The Regime). Wspominam o nich celowo bo tak naprawdę rzadko mieliśmy ich okazje usłyszeć gdziekolwiek, a tu ich udział jest naprawdę spory. Również większość gości pojawia się na albumie więcej niż tylko raz. Poza wyżej wspomnianymi w projekcie między innymi uczestniczyli - Jayo Felony, Killa Tay, Mac Dre, T-Luni, Harm czy nawet Crooked I ze Steady Mobbn. Więc jak widać jest kogo słuchać.

Oczywiście "The Unda Dogs" to nie jest jakiś kultowy soundtrack przy którym opadnie nam szczęka lecz jest to porcja solidnej muzyki z Bay. Napewno należy się pochwała dla Merciless Westbound Records za to że potrafili odpowiednio to zrealizować i wydać. Kolejna rzecz za którą powinno sie zwrócic uwagę to duży udział Lil Ke, Mad Maxa i Phats Bossiego. Przypomnę że ci pierwsi dwaj pod nazwą Thugg Lordz wydali tylko jeden grupowy album zatytułowany "Regime Religion" (przód okładki zdobi wielkie logo smoka). Niestety, krótko po wydaniu albumu Lil Ke i Mad Max rozwiązują grupę, słuch po nich ginie a nazwę grupy przejmują C-Bo z Yukmouthem.