czwartek, 14 kwietnia 2016

T-Nutty - Blue Venom CD (2016, Nutt Factor Musicc)

Od dłuższego czasu Sacramento przeżywa kryzys w strukturach wydawniczych. Dziwnym trafem sytuacja ta dotyka głównie ludzi z obozów Lyncha, Cway i właśnie Nutt Factor. Zapowiedziane albumy wychodzą z kilkuletnim opóźnieniem, wcale lub też okazują się zwykłymi niedoróbkami. Tym którzy siedzą głęboko w temacie na myśl powinny rzucić się płyty No Love ("Self Explanatory") czy Sav Sicc'a ("Disturbed"), tak kiedyś mocno ogłaszane, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Jak również solówka innego przedstawiciela C-Way - Bleezo, który mimo iż zdołał w 2013 wypuścić swoje "Da Protocal" to jednak pod względem muzycznym i technicznym ten album "leżał" dlatego nie spotkał się z większym uznaniem. Obecnie, poza trwającym oblężeniem od strony ekipy Mozzy, ciężko o projekty, które wybijały by się poza umownie przyjętą przeciętność. Ostatnie albumy Hollow Tipa to mało smaczne żarty, a gdy dodamy jeszcze tegoroczne "Rules Of Engagement" sytuacja zrobi się dość dramatyczna bo autor tego dzieła - Key Loom, czekał ponad dekadę by nagrać swoje wymarzone solo, które szczerze mówiąc okazało się lekkim niewypałem (a szkoda).

Kto z weteranów zatem nadal pozostaje w grze i robi to z takim samym zaangażowaniem co kiedyś? Osobiście mam kilka typów a jednym z nich jest na pewno T-Nutty. Może i na "Blue Venom" czekaliśmy faktycznie zbyt długo jednak płyta w końcu wyszła, i do cholery powinniśmy się z tego cieszyć, gdyż na albumie dzieje się naprawdę wiele dobrego. Zacznijmy jednak od spraw pierwszych, tyczących się ścieżki dźwiękowej. Jak pokazują ostatnie lata Nutty należy do kręgu tych artystów, którzy szukają dogodnych dla siebie rozwiązań, jakie zapewniłyby przetrwanie w barbarzyńskim świecie muzycznego biznesu. Coraz śmielej kombinuje z brzmieniem i wprowadza coraz to nowsze patenty na swoje płyty. Przy okazji "Sac It Up" dowiedzieliśmy się że trudno jest mu podłożyć kłodę jakimkolwiek podkładem, gdyż na czymkolwiek by nie nawijał, wybroni się bez jednego potknięcia. Na nowej płycie raper dalej eksploruje swe muzyczne szlaki, jednak tym razem sporadycznie rusza się poza swoje rodzinne strony. Bo wbrew pozorom "Blue Venom" jest bardziej Zachodni niż mogłoby się na pierwszy rzut ucha wydawać. Głównym producentem płyty jest wszechstronny L-Fingers (lub L-Finguz jak kto woli), od którego wzięto aż sześć numerów, dwa jointy zostawił Dev, po jednym dorzucili się Scorp Dezel, S Dot, Gold Fingers oraz rozchwytywani ostatnio JuneOnnaBeat i TD Slaps. Muzyka to połączenie nowofalowych, westcoastowych trendów, z ciężkim choć już mocno zmodernizowanym Sacramentowym graniem, odrobiną południowych akcentów i pewną dozą mainstreamowej nuty. Pomimo iż bity nafaszerowane są już bardzo powszechnymi, trzaskającymi perkusjonaliami, to jednak w dużej mierze, zachowują swą zachodniobrzegową elegancję oraz przede wszystkim, nieomylnie wtórują akrobatycznym pokazom gospodarza na mikrofonie. Jak wiemy, T-Nutty to szlachetny ekwilibrysta, który swą umiejętność utrzymywania równowagi w żonglowaniu słowem oraz poruszania się wśród wielorakich zagadnień doprowadził już do perfekcji. Nie dość że popisuje się swym rzemiosłem i dostarcza szerokiego spektrum tematycznego, to dodatkowo tworzy ciekawe kontrasty, zestawiając swoje humorystyczne teksty z hardcorowymi podkładami. Taką przeciwstawność znajdziemy np. na ociężałym, fortepianowym kolosie w "Ghetto Cindarella", gdzie raper prześmiewczo opowiada o korzyściach jakie płyną z uległości pewnego typu kobiet, albo w dark-trapowym "Liquid Drano", podczas którego raczy nas chwilą pijackiego storytellingu. Powyższe utwory wnoszą dużo satyry, beztroski i nieco sarkazmu z czego T-Nuty znany jest przede wszystkim, a jeśli dodamy do nich klubowe "Whatz Up Cuh", oraz utrzymane w podobnym klimacie, up-tempowe z modnymi, świdrującymi basami "What It's Lookin Like", atmosfera jeszcze bardziej się rozluźni. Wtajemniczeni w dyskografie rapera wiedzą jednak że T-Nutty to nie tylko osobowość rozrywkowa, dlatego "Blue Venom" to nie tylko zabawa. Da się odnotować że w tekstach rapera prócz definiującego go, rymotwórczego szpanerstwa, dostajemy też coraz więcej poważniejszych treści. Nie wiem czy słowo "dojrzalszy" jest tutaj w pełni na miejscu, jednak jestem pewien że omawiany dziś album poza standardowym wygłupianiem się ma również dużo do przekazania odnośnie sytuacji na ulicy, jak również szczerze mówi o sprawach gangowych, zwracając uwagę na konsekwencje jaki niesie za sobą taki styl życia. W tej kategorii znalazły się depresyjne i powolne, brzmieniowo wręcz nawet nieco oniryczne "Nites Like This", które odkryje przed nami mroczną stronę miasta Sactown. Mocne "No Love", odnoszące się do zanikającej dookoła lojalności oraz braku jakichkolwiek zasad i szacunku w "grze". Utrzymane w zatroskanym tonie "Death Tag" przyjmujące postawę moralizatorską, gdzie lamentuje się nad coraz szerszym, bezmyślnym rozlewem krwi, oraz "Tension" które skupia się na wiele razy poruszanej już kwestii zazdrości i bezpodstawnym hejtingu. Oczywiście, by album nie był tylko czarno-biały, T-Nutty postanowił go nieco "rozmieszać" dlatego między dwoma płaszczyznami - rozrywką i powagą, włożył również utwory luźne i samochwalcze, pokazujące tę frywolną stronę składania rymów o wszystkim i niczym ("Venom Intro", "Blocc Chopa"), dotyczące zarabiania szmalu ("How It Goes"), oraz pokazu siły i przynależności do grona najtwardszych skurwysynów w mieście ("Affiliated")..

Gdyby ktoś mnie teraz zapytał jakie są słabe strony tej płyty to ciężko byłoby mi złożyć jakąś naprawdę sensowną odpowiedź. Faktycznie nie przypadł mi do gustu numer "Blocc Choppa" za naprawdę wtórny do bólu, południowy podkład lecz to tylko niewielka rysa, którą można obejść jednym naciśnięciem na pilocie. "Blue Venom" to dopracowany i w pełni "zbalansowany" album który mocno uwypukla niespotykany talent T-Nutty, potwierdza jego dyskretne, mainstreamowe aspiracje, lecz również jasno daje do zrozumienia że raper trzyma rękę na pulsie jeśli chodzi o sytuacje na Zachodnim Wybrzeżu. Mikstura którą tym razem przygotował jak najbardziej działa i te kilkanaście numerów z wylewającym się jadem, wystarczy by dotkliwie pokąsać konkurencję i nierozerwalnie zespoić słuchawki z naszymi uszami. Może to jeszcze za wcześnie wygłaszać takie opinie, lecz jestem przekonany że do końca roku płyta ta nie wyjdzie poza TOP 5 najlepszych rapowych płyt z Sactown..

ps. cieszy mnie że T-Nutty nie wpadł w coraz to bardziej rozprzestrzeniające się na zachodzie sknerstwo i nie szczędzi forsy na to by fani byli w pełni zadowoleni. Płyta może i nie jest tania ale za to jak zwykle widnieje na niej dopieszczona grafika i można ją kupić jak na razie wszędzie...