piątek, 22 stycznia 2016

Mozzy - Bladadah CD (2015, Mozzy Records)

Money Ova Zery Zang Youngin!, jest teraz na ustach każdego. Wszyscy chcą być Mozzy, słuchać tylko Mozzy, nosić ciuchy od Mozzy i oddać życie za Mozzy. Do cholery jasnej, takiego fenomenu nie było od lat. Chłopak z Sacramento kompletnie przejął zachodniobrzegową scenę i zdaje się że szybko jej nie odda. Po "Gangland Landscape" nie musieliśmy długo czekać aż posypią się kolejne solówki a wraz z nimi różne kolaboracje. Jeszcze w ubiegłym roku Mozzy wypuścił omawiane dziś "Bladadah", wystąpił w kolejnej części "Down To The Wire" i pod szyldem kultowej wytwórni Black Market, zrzucił płytę "Yellow Tape Activities". Następnie zaprezentował nam składankę "Hexa Hella Extra Head Shots", wraz z Joe Blow, Philthy Richem, Lil Blood i Lil AJ wziął udział w projekcie One Mob, zaś z Celly Ru i E Mozzy nagrał album "Cookie Crumbz & Syrup Stainz". Ewidentnie koleś idzie w ślady swoich kumpli z Oakland i  chce jak najintensywniej wykorzystać swój moment chwały. Rachunek jest prosty - dużo wydawać, jeszcze więcej zarabiać...

Uderzenie w rapowy światek okazało się tak mocne że nawet maintreamowe media zdążyły już zauważyć talent Timothy'ego Pettersona. Magazyn Complex poświęcił pnącemu się na szczyt mc cały artykuł, a Rolling Stones umieściło "Bladadah" na dwudziestym drugim miejscu listy najlepszych płyt roku 2015, czy zasłużenie? Trudno aby takie źródło jak RS było wiarygodne w ocenianiu jakichkolwiek płyt rapowych a już na pewno nie uwierzę im że mają jakiekolwiek pojęcie o tym co się dzieje na podziemnej scenie Sacramento. Poza tym, zestawienie artystów mainstreamowych z indie jest raczej mało trafne, podobnie jak nazywanie "Bladadah" najbardziej kompetentnym ze wszystkich projektów Mozzy'ego. Jedyne czego nie można zakwestionować to kilka słów o samym raperze, które dla fanów nie stanowią niczego odkrywczego, natomiast dla szerszej publiczności są to jakieś wytyczne...

"Mozzy jumped from an obscure mixtape rapper from a forgotten rap city - Sacramento - to one of the genre's true shooting stars"

"It takes time feel the definition of his sound. But his words are artful, his language creative, his slang unique, his lyrics full of unexpected twists and turns"

Czyli mniej więcej to samo o czym pisałem przed kilkoma miesiącami, przy okazji recenzji "Gangland Landscapes". Cóż, fajnie że Mozzy został zauważony bo z pewnością na to zasługuje jednakże "Bladadah" nie jest najlepszym typem na album roku, nawet jeśli regionalnie ograniczymy się tylko do Zachodniego Wybrzeża. O ile tytułowy klip promujący robił spore wrażenie i dawał nadzieje na monumentalny krążek ("Bladadah"), tak z odsłoną kolejnych ("Beatiful Struggle", "Nike") Mozzy powoli studził moją głowę. Kupując płytę łudziłem się że znajdę jeszcze na niej coś, co mną zakręci jak w przypadku poprzedniej solówki, ale tak się nie stało. Niestety słychać że muzyka została wybrana w pośpiechu i bez rzetelnej selekcji, w angielskim istnieje bardzo ładny termin na jej określenie - half-assed. Przynajmniej połowa z podrzuconej produkcji rozczarowuje swoją mizernością i trzeba naprawdę trochę czasu by podać sobie z nią rękę. Gdzie się podział June Onna Beat? Ponoć nie zostawił po sobie nawet jednego podkładu. Zamiast niego za konsolą zasiadł jego naśladowca MMMOnDaBeat, marny grajek TD Slaps oraz Corty Tez. Temu pierwszemu momentami brakuje wyobraźni a pozostałej dwójce pomysłu na to jak efektywnie wykorzystać (i tak już kiepski) sampel i przy okazji porządnie zmiksować go z perkusją ("All I Eva Known", "Beatiful Struggle", "Nike", "Cold Body", "Lurkin"). Oczywiście, nie chcę nikogo straszyć bo rzeczywiście na albumie znajduje się kilka przyzwoitych nut (głównie początek płyty), jednak całość bardziej przypomina niedoszlifowany street album niż wypielęgnowane solo. Średni repertuar muzyczny nie przyćmiewa jednak samej osoby Mozzyego. Ten niekwestionowany król kalifornijskiego drillu nie zamierza oddawać nikomu swej korony, a przynajmniej nie własnowolnie. Płyta roi się od mocnych kawałków, typowych gangsterskich siekaczy, na których poza standardowym eliminowaniem frajerów i konkurencji, porusza się sprawy istotne dla każdego oddanego członka gangu. Mozzy i jego ekipa zawsze gotowi są na to by pobrudzić sobie ręce ("Down To Slide"), gdyż kochają swoją robotę ("Love Slid'n") i mają do niej odpowiednie narzędzia ("40 Thang On Me"). Zawistne czarnuchy padają jak muchy ("Body 4 Body"), a nie daj Boże by któryś z nich okazał się jeszcze kapusiem ("Rat Faxx"). Osoby o mocnych nerwach, spragnione silnych wrażeń i rozlewu krwi, zdecydowanie znajdą tu coś dla siebie, jednak album nie spłyca się tylko do gloryfikowania przemocy. Trzeba pamiętać że postawa Mozzyego ukształtowała się na fundamentach cierpienia i niełatwej przeszłości, dlatego chłopak jest gotów poświęcić wszystko by odbić się od dna ("Tryna Win").

Jeśli chodzi o formę podania, to co mnie pozytywnie zaskoczyło przy okazji kupna "Bladadah", to podniesienie progu jakości dla samego wydania. Digipack dostał niezłą grafikę i masywniejszy kartonik, a co najważniejsze w końcu wytłoczono tu prawdziwe CD Audio. Profesjonalny mastering płyty sprawił że materiał brzmi dużo lepiej niż na mp3jkach szalejących w internecie, co powinnno ucieszyć kolekcjonerów fizycznych kopii. Krążek polecam głównie fanom rapera, zaś innym zalecam sięgniecie po poprzednie solo Mozzyego - "Gangland Landscape", które jest prawdziwym albumem roku 2015...