środa, 20 sierpnia 2014

AP.9 & Fed-X - 17708 (MOB) CD (2005, Black Market)

AP.9 w swoim dorobku artystycznym, jak każdy ceniony raper w Bay musi mieć na koncie jakieś projekty kolaboracyjne. Mob figa ma ich kilka a jednym z nich jest płyta z kolegą z zespołu - Fed-Xem. Nie ma w tym nic zaskakującego, jednak na pewno zwraca na siebie uwagę fakt, że płyta wychodzi pod skrzydłami Black Market które to nawet do dziś pozostaje wytwórnią kontrowersyjną. Od razu rzuca się w oczy piękny artwork wykonany przez jak zwykle w formie photodoctorgraphics. Stojący dumnie AP.9 i Fed-X przed podziurawioną od kul, palącą się furą i ze stosem forsy porozrzucanej na drodze zachęcają do sprawdzenia materiału. Okładka jednak w tym przypadku nie ma nas wykiwać swoimi walorami artystycznymi a tylko podkreślić atmosferę albumu. Bo jak się zaraz okaże, krążek dwóch mob figazów jest jednym z lepszych posunięć wydawniczych Black Market po wkroczeniu nowego millenium...

"17708" jak to często się zdarza przy colabosach znad Zatoki nie jest do końca pełnym duetem i obaj raperzy razem dają popis jedynie w pięciu numerach. Nie mam zamiaru jednak wystosować tu listu z zażaleniami w kierunku chłopaków bo na wszystkich kawałkach znajdziemy przynajmniej jednego z nich. AP.9 co prawda nie krzyczy tak dużo jak np. na "Headshotz" ale jego flow skupia uwagę i często stopniuje napięcie. Zwrotki zaś imponują techniką pisania i ciekawymi, ilustrującymi tekstami. Poza tym raper jest też dominującą stroną jeśli chodzi o ilość wystąpień i tworzenie gęstszej atmosfery. Fed-Xowi też nie brakuje biegłości w pisaniu i zawodowstwa w przekazywaniu treści choć jego teksty skupiają się bardziej na tej wystawnej i imprezowej stronie bycia gangsterem. Kontrast między nimi będzie najbardziej widoczny gdy porównamy sobie znajdujące się tu solówki. AP.9 w "The Bay" nakreślił swój osobisty Zatokowy hymn, "Pull The Curtainz" rykoszetem trafia nawet 50 centa i Ja Rule'a a "Watch Me" to typowe nadymanie się mające na celu pokazanie swej pozycji na ulicy. Fed natomiast zajął się zatrudnieniem kilku dziwek, wożeniem tyłka w drogich furach i podpisywaniem autografów ("Pimp Rules", "Do It Up Big"). Mimo że gospodarze spisują się wzorowo i darzę ich po równo sympatią to złoto bez wątpienia należy się Bishopowi. Muzyka nie odstaje od poziomu mob figazów a robili ją m.in. ludzie od których swego czasu chłopaki chętnie brali podkłady, czyli Rob Lo i Mad Hatter. Sam AP.9 stworzył dwa numery oraz po jednym dorzucili się Deluca, Mark Sparks, DJ 7 i F.U. Payme. Dziwnie jednak się składa gdyż cała płyta mimo że czuć na niej zróżnicowanie, brzmi jakby robił ją jeden producent. Kawałki są bardzo instrumentalne, dźwięki żywe, linie bębnów mocne. Częściej napotkamy aranżacje bardziej rozbudowane niż te ujmujące mniej. Uniknięto bubli choć do gustu nie do końca przypadły mi pozycje popełnione przez AP.9. Są tu uczciwie brzmiące gitary, zarówno akustyczne jak i elektryczne. Trąbki ukryte gdzieś daleko w tle przez Rob Lo w zajebistym "17708" a nawet smaczek country w "Since Da Kid". Nie można nie wspomnieć o porywającym kawałku (znowu Rob Lo) "Mobsta Life" z reggaeowym śpiewem Unda P i pełnym wdzięku fletem przy końcu. Znajdziemy też refreny rnb w imprezowych "Do It Up Big" i "Got Money Now" oraz w "Big Buiznezz". "Come Hard" natomiast to typowy knocker do rozsadzania bagażnika. Płytę zaszczyciło również kilku gości. Są wersy grubego kalibru (np. C-Bo, Husalah), takie które spotkają się z wyrazami politowania (niestety Lil Ric) jak i ludzie których Black Market włożyło tu na siłę (znowu Cilla Cane).

"17708" to bez wątpienia jedna z najlepszych płyt w dyskografii Mob Figazów. Bardzo podoba mi się charakter tego krążka, który nie wychodzi poza pewne bariery. Obaj raperzy znaleźli też odpowiednie środki na to by materiał nie był płaski, pokazali się porządnie ze wszystkich stron i z zaangażowaniem przedstawili stronę merytoryczną materiału. Styl mob chwyta się wiadomych zagadnień a ten album jest jednym z atrakcyjniejszych przykładów jak go zaprezentować. Aż dziwne że label w którym ukazała się płyta nie pokusił się o jej wznowienie jak w przypadku innych swoich dzieł. Można ją co prawda jeszcze kupić lecz jej dostępność jest ograniczona a ceny bywają różne..

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Hollow Tip - 30 Rounds (2005, Stackin Chips Records)

Rok 2005 nie był szczególnie płodny dla Markusa, poza "30 Rounds" wypuścił jeszcze tylko luźny "The Best Of 10 Years" nad którym raczej się nie napracował. Dziwne jednak że ósmy longplay rapera nie wyszedł w jego własnej Mercenary Entertainment a w Stackin Chips Records, która nie ma zbyt wiele na koncie jeśli chodzi o wydane albumy. Z tego powodu można by się obawiać że dostaniemy do rąk album który nie do końca spełni oczekiwania sympatyków, jak to miało miejsce w przypadku "Ghetto Famous", wydanej w Real Talk Entertainment. Scenariusz się bowiem powtarza i Hollow zostawia dla wytwórni Stackin Chips tylko jeden tytuł po czym więcej się w niej nie pokazuje. Album jak widać został wydany prawie dekadę temu i dzisiejsze dokonania Hollow Tipa nijak się mają do tego co robił dawniej. Wspominam o tym celowo gdyż to właśnie "30 Rounds" jest ostatnią, utrzymaną w starym stylu płytą która posiada te charakterystyczne, nieskażone nowoczesnością cechy.

Album ten to jeszcze bardzo thuggowe, Sacramentowe granie bez kombinowania. Jak wszystko ze starszej dyskografii Hollow Tipa posiada własny koloryt wykorzystanej muzyki. Tak jak byśmy powiedzieli o dwóch poprzednich płytch, że "Ghetto Famous" było pod tym względem nijakie a "Mercenary Life" zostało stworzone z rozmachem to "30 Rounds" wypada dość twardo i ciężko. Od razu można usłyszeć że perkusja wysunięta jest tutaj na pierwszy plan i dopiero za nią przebijają się inne dźwięki. Muzyka nie wywołuje od razu jakichś większych emocji i ten niezaspokojony głód emocjonalny sprawia, że ciągle powtarzamy płytę. Bo "30 Rounds" potencjał posiada ogromny ale musimy się do niego trochę dokopać. Atutem stają się naprawdę mocne uderzenia bębnów i niskich basów. Razem z resztą utrzymanych w zadziornym tonie instrumentów całość nabiera brudnego, hardcorowego charakteru. Jest tu trochę samplowania jak w "Break a Bitch" i "Make It Happen" lecz większość kawałków skupia się raczej na fundamentalnym tworzeniu. Slump Factory (Baby Bubb) zrobił sześć pozycji, J Knoxx tyle samo a Keez i Kreep zrobili po jednej. Nic nowego nie odkryje jak napiszę że najlepszą robotę odwalił Slump który posłużył się największą wyobraźnią. J Knoxx miał wiele zapału by mu prawie dorównać lecz zdarzają się u niego małe wpadki (mało ambitnie w "30 Rounds"). Keez dał typowo zachowawczy, dobry podkład w "Thugged Out" a Kreep znowu wypadł najgorzej. Jego "Mad" ratuje w dużej mierze agresywny wokal Luniego Coleone. Poza wspomnianymi dwoma średniakami produkcja stoi na równym, wysokim poziomie. Satysfakcjonująca jest też warstwa merytoryczna płyty jak i angaż Hollow Tipa w teksty. Krążek mówi o przywiązaniu do ulicy i funkcjonowaniu w niebezpiecznych warunkach. Jednak jak mówi sam tytuł, przede wszystkim chodzi o obnoszenie się z gnatem. Ten jako dobry kumpel ("Ain't Wit It") zawsze przydaje się w odwetach, karach za niesubordynacje, do zakańczania sporów ("Beef Ending"), starć z policją czy po prostu do sprzątania palantów którzy próbują grać na nerwach ("Mad"). Z krążka dowiemy się też na czym polega "Merc Life" a w "Make It Happen" chłopaki powiedzą ci że jak już coś robić to z impetem. Oczywiście nie zabrakło czasu na odrobinę pimpowania ("Break a Bitch") oraz sprzedawania narkotyków ("Thugged Out", "Street Life"). Musimy też pamiętać że Hollow włożył nie mały wkład w grę i przypomina nam o tym w "Been There" gdzie udowadnia swój status poprzez m.in. powoływanie się na wszelakie koneksję. Płyta jest bardzo spójna a zarazem tematycznie zróżnicowana. Nie mam nic do wytknięcia gospodarzowi. Rymy są ciekawe a wokalnie Hollow Tip pokazuje klasę i znakomicie płynie po podkładach. Jedynie co mi tu nie pasuje to nieszczęsny Mic-C którego jest zdecydowanie za dużo. Okazuje się, że im dłużej słyszę jego bełkotanie tym mniej go toleruję.

"30 Rounds" to naprawdę konkretny kąsek dla miłośników Sactown, już nie mówiąc o tym że to pozycja obowiązkowa dla fanów Hollow Tipa. W momencie jej wydania będąc już dziesięć lat w grze kolejny raz udowodnił że potrafi wydać porządny gangsterski album. Jest to jednak chyba jedna z ostatnich płyt gdzie raper trzyma jeszcze godny dla siebie poziom. Na krążku znajdziemy piętnaście numerów z czego ostatni, niby bonus to dupowata pioseneczka białego rapera Young Mennace'a, której nie warto nawet dopuścić do głośników. Płytę można jeszcze kupić jeśli się dobrze poszuka ale powoli staje się to coraz trudniejsze. Wychodzi tylko raz i jak w przypadku starszych płyt Markusa nie było wznowień. Warto ją jednak mieć, bo zapewniam, takich płyt się już dziś nie robi.