wtorek, 16 czerwca 2015

BC - Cali Green CD (2002, Dirty West Ent., Nine Eleven Records)

W muzyce, przede wszystkim w rapie (a najlepiej gdy chodzi o jego gangsterską odmianę) już tak bywa, że panowie zaopatrujący scenę w podkłady wcześniej czy później decydują się na wydanie swego producenckiego projektu. BC czyli Brian Crawford znany był głównie ze współpracy z AWOL records w latach jej świetności, zaś za jego najlepszą pracę do tej pory uważam Thug Religion Taya Capone, które sam w pełni wyprodukował. Ówczesny styl BC bardzo mi odpowiadał, było słychać że to nie jakiś tam podrzędny beatmaker lecz prawdziwy muzyk spod ręki którego wychodziły solidne i dopracowane podkłady. Nie był zbyt płodnym artystą lecz znał się na swojej robocie i gdy kręcił gałkami trudno było się rozczarować. W roku 2002 wydał swoją pierwszą prawdziwą producencką płytę, która przy słabej promocji rozeszła się zaledwie w kilkutysięcznym nakładzie. Było to wystarczająco aby narobić trochę szumu lecz za mało by Brian stał się naprawdę wziętym producentem...

"Cali Green" prócz nagłośnienia imienia samego BC miało za zadanie wylansować mało znane twarze oraz pokazać mobbowe brzmienie z jak najlepszej strony. Faktycznie połowa personelu znajdującego się na krążku to ludzie wtedy nieznani. Do sięgnięcia po album zmotywowały mnie zatem umiejętności producenta jak i wypisane z tyłu okładki ksywki niektórych gości. W roku 2002 ciężko było zawieść się na takich osobistościach jak Killa Tay, Guce (tu za czasów Bully's Wit Fully's), Pizzo, Marvaless, grupa Mob Figaz, Jt The Bigga Figga czy AP.9 i P.S.D. Jest nawet Napoleon z pierwotnego składu Outlawz, oraz skład Nine Eleven/911 znany ze swej płyty "Hood Opera's" z 1999 roku. Oczywistym jest że wszyscy spisali się nienagannie, jednak co z resztą ludzi znajdujących się na płycie? Ktoś miał niezły pomysł by w numerach zestawić znane postaci z ludźmi o których nikt nie słyszał, stąd chcemy czy nie jesteśmy skazani na słuchanie żółtodziobów. Do kręgu chwały na pewno trzeba zaliczyć chłopaków z Eastblock. D'Mac, Young Life i Quarter Spoon to mcs z ogromnym potencjałem, świetnie odnajdują się między werblami, obdarzeni są ciekawymi głosami i trzymającym słuchacza flow. Potrafią zgrabnie wypluć tekst i hardcorowo się wydrzeć (nie tylko w refrenach), mięli szczęście że znaleźli się na ścieżkach obok wielkich figur przy których wypadli naprawdę dobrze. Kolejne osoby warte uwagi to na pewno Tez tha Maniac i Rubo (obaj tylko po jednej zwrotce) oraz Young Sly, który dostał aż dwie solówki. Chłopak odznacza się melodyjnym flow i prostym choć dopracowanym stylem, wytknąć mu można brak charyzmy i zbyt miękki wokal, jednak radzi sobie przyzwoicie. Dalej jest już niestety nierówno. Sedd Vicious i Phenom Da Gangsta God zachowali się miernie w "Get It All", po czym nieznacznie podwyższyli poziom w kawałku z P.S.D. Mac Lo i Q-Ball mają nudne flow i lirykę, oraz przeciętne głosy, a na domiar złego ich "Street Playaz" trafiło na trochę niefortunny podkład. Sprawa u C-Dasha wygląda nieco lepiej bo koleś dostał solidny beat jednak jego pokraczny styl zachwyci chyba tylko najmniej wybrednych słuchaczy. Dalej w kolejce mamy członków N.T.M czyli T-Roy i Baby Bake którzy nie dorównują nawet w połowie swojemu kompanowi z "Neva 2 Much" (jednak kawałek ratuje świetna produkcja). Na koniec zostali jeszcze Infamous i Thump lecz to raperzy których lepiej omijać. Jak widać, kreska lubi hulać po wykresie lecz tylko w nielicznych przypadkach spada na samo dno, dlatego ciężar odpowiedzialności za udany album w dużym stopniu przenosi się na barki BC. Można powiedzieć że na krążku porządnej muzyki jest stosunkowo tyle samo co udanych występów, Brian pokazał klasę ale nie zdołał utrzymać wszędzie wysokiej formy. Na "Cali Green" doświadczymy wybitnych, esencjonalnie mobbowych i g-funkujących produkcji jak "Ridaz", "One In The Chamber", "Tell Me", "Neva 2 Much" i "Deadly Combination", na których słychać jeszcze nieco lat 90. Gdzie linie melodyczne wywołane lekkim samplowaniem z dogranymi instrumentami wprowadzają ten niesamowity nastrój za którym wszyscy wylewają teraz łzy w poduszkę. Następnie posłuchamy kilku przyzwoitych melodii w "Life", "Come And Get Us", "Stay True" i "MVP's To The 3C's", oraz rzeczywiście dwóch kiepskich w "Street Playaz" i "Get It All". Osobiście omijam te dwa ostatnie tytuły, solo C-Dasha plus "Thuggin It" za to że oparty jest o znany mi już sampel z "Fuckin You Tonight" Notoriousa BIG. Tematycznie album trzyma się standardowych przechwałek i robienia szwajcarskiego sera z tyłków parszywych czarnuchów, jednak są tu trzy wyróżniające się numery przy których zatrzymuje się najczęściej. "Life" na którym Mob Figaz konfrontują swój lifestyle z karą pozbawienia wolności, "Blast First" o wzajemnym wyżynaniu się, oraz "Tell Me" gdzie Nine Eleven namiętnie namawiają płeć przeciwną do seksu oralnego. Te kawałki są tutaj istnymi perełkami więc warto sprawdzić tę płytę chociażby dla nich..

Czas pokazał że ludzie których ten album miał promować gdzieś zaginęli i wątpię by przewinęli się na jakichkolwiek jeszcze projektach (D'Mac nie żył już nawet podczas wypuszczania tego krążka). Mimo że wielu zgromadzonych tu "nowych" mcs nie spada z przyzwoitego poziomu to trudno jest się do nich przekonać słuchając ich pierwszy i ostatni raz. Nie będę również koloryzował że "Cali Green" to pozycja obowiązkowa dla każdego miłośnika gangsta rapu, są tu jednak kawałki którymi można by rozkoszować się na albumach znanych figur wymienionych z tyłu okładki. Zaletą tej płyty jest również to że wszystkie znajdujące się na niej numery nie były dalej recyklingowane, a to naprawdę znaczy dużo jeśli chodzi o kalifornijskie składaki. Album pojawia się czasem w sieci lecz kierował bym go raczej w stronę ciekawskich koneserów niż przeciętnego słuchacza westcoastowego grania...