niedziela, 15 listopada 2015

Brotha Lynch Hung - Lynch By Inch: Suicide Note CD/DVD (Siccmade Muzic)

Skacząc po całej, pokaźnej dyskografii Lyncha, zaskakujący a zarazem nieco frustrujący wydaje się fakt że raper ten będąc w branży od ponad 25 lat ma na koncie TYLKO sześć pełnowartościowych, solowych LPs. Nie licząc EPki "24 Deep" oraz Black Marketowych tworów jakim były płyty "EBK4" i "The Virus", publikacja w formie "Lynch By Inch" to dopiero trzeci pełnokrwisty (o to dobre słowo) autorski album którym Brotha nakarmił głodnych fanów. Po wielkim klasyku "Loaded" z 1997 raper wprawdzie nie próżnował i z jego udziałem ukazało się kilka godnych uwagi projektów, ale jak wiadomo, nic nie jest w stanie tak usatysfakcjonować publikę jak solówka. O ile przy początkowych zapowiedziach można było spodziewać się regularnego kilkunasto-trackowego dzieła, tak Lynch postanowił poszerzyć wydanie o dodatkowy dysk audio oraz dorzucić format DVD. W gruby, trzyczęściowy jewel case wpakowano więc trzy kompakty oraz kilkunastostronicową książeczkę z psychotycznymi rysunkami i zdjęciami rapera. Samo wydanie robi więc już ogromne wrażenie i tworzy odpowiedni nastrój, a dodatkowo w środku czekają aż dwie pigułki z muzyką do przełknięcia...

Traktując album powierzchownie, nie znając historii rapera z Garden Blocc, trudno będzie go w pełni zrozumieć. Trzeba cofnąć się o te kilkanaście lat wstecz, i przypomnieć sobie jak wtedy wyglądała sytuacja Lyncha na scenie. Ciągnąca się batalia między raperem a jego niedawno porzuconą wytwórnią przełożyła się na teksty i miała ogromny wpływ na końcowy wydźwięk płyty. "Lynch By Inch" jest poniekąd rozliczeniem się z Black Market i odwetem za krzywdy wyrządzone przez jej założyciela Cedrica Singletona. Brotha nie angażuje się jednak w sprzeczkę bezpośrednio lecz subtelnie wplata ten wątek w teksty. Stąd osobom którym obce są perypetie rapera, temat ten może przemknąć niezauważony a interpretacja albumu będzie bardziej uogólniona. Dla mnie aluzji co do osoby Cedrica jest tu mnóstwo, ale to dopiero od kawałka "Bleeding House Mystery" robi się naprawdę poważnie. Odnosi się on bowiem do prawdziwych (choć tu oczywiście nieco przerysowanych) wydarzeń, o które Lynch faktycznie oskarżał Cedrica i zarzucał mu wynajęcie kilku rzezimieszków. Historia ta ma rozwinięcie w kolejnych "scenach" oraz dalszych numerach i ciągnie się aż do końca pierwszego krążka. Nie padają konkretne nazwiska a nazwę Black Market usłyszymy tylko z ust Zagg, natomiast zarys fabuły jest wystarczająco wyraźny by odnieść go do konkretnej postaci. Żeby jednak nie było tak bardzo "monogamicznie", "Lynch By Inch" nie jest kierowane tylko do jednej osoby. Ci mniej wpływowi wrogowie są przedstawiani wprost i dostaje im się bez zbędnych spekulacji (dissy na MSane w "Art Of War"), zaś reszta źle życzących palantów sama domyśli się swoich grzechów gdy uważnie wsłucha się w teksty. Pierwsze, "introdukcyjne" utwory jak "Spydie's Birth" i "Spitz Network" potraktowane są luźno, ale od kawałka "I Went From" raper przechodzi do rzeczy. Będąc w szczytowej formie, daje upust przemyśleniom i niepowtarzalnym umiejętnościom. Rozprawia się z przeszłością, pozostawiając po sobie wyśmienite wersy piętnujące zawiść, świńskie zachowanie i fałszywość. Słychać w nich dotkniętego i zdradzonego artystę, jak i również zagubionego i miotającego się w myślach zwykłego człowieka. Lynch na tej płycie bardzo się otwiera i poza oczywistym celem, zwraca się również do bliskich mu osób i także fanów. Opowiada o swych uczuciach, niezrównoważonej osobowości i dążeniu do (według niego) idealnej rzeczywistości. Finalnie jest też po prostu wkurwiony i przez to zmotywowany by dalej trwać w tym niewdzięcznym biznesie. W końcu niedawno został szefem swojego nowo powstałego labelu - Siccmade, z czego jest bardzo dumny. Zwrotki wypełnia ciekawa treść, bezkonkurencyjny flow napędza nieprzeciętne rymy, charyzma i osobowość powalają. Hung idealnie połączył na tej płycie przekaz ze swoim nieubłaganym stylem rozprutych flaków i gangsterką. Gdy wpada komuś na chatę, zostawia broczącego we krwi i szczynach po wcześniej wypitym OE to nie robi tego bez powodu. Tam gdzie trzeba piana cieknie mu z pyska, jednak przez większość czasu trwania albumu okazuje stonowane, choć nadal bardzo wyraźne emocje. Gospodarzowi wtóruje oczywiście bardzo przemyślane tło muzyczne. Całkiem inne od "Season Of Da Siccness", nie tak genialne jak na "Loaded", jednak nadal posiadające tę charakterystyczną surowość. Dużo tu klasycznych instrumentów smyczkowych i pianin, nie brakuje powykręcanych dźwięków i tajemniczych motywów w tle. Muzyka odpowiednio nastraja słuchającego by ten jeszcze głębiej wczuł się w sytuację. Łagodne i kameralne "I Went From" i "Everywhere i Go" sprawiają że chcemy się rozsiąść w fotelu i spokojnie słuchać liryków Lyncha. "Death Dance" każe nam mimowolnie wziąć butelkę i zapić się na śmierć, natomiast pełne wigoru, podrywające do góry "Watta", "Art Of War" i "My Mind Aint Right" kuszą byśmy chwycili za nóż i rozprawili się ze wszystkimi którzy kiedykolwiek nam podpadli...

Co jednak z podtytułem "Lynch By Inch"? - pierwsze CD nie da nam tej odpowiedzi. Najtragiczniejsze wydarzenia rozegrają się dopiero gdy dopuścimy do głośników muzykę z drugiego nośnika. Numer "Suicide Note" wieńczy dzieło i tak naprawdę w tym momencie album powinien się zatrzymać. Niestety dołożono tutaj "Usual Suspects" i remix "Drunken Style" - tracki które lepiej byłoby wcisnąć na jakąś składankę. Widocznie głupio było Lynchowi tłoczyć płytę dla kilku minut materiału i postanowił coś z tym zrobić. Nie jest to oczywiście jakaś wielka wada, jednak te dwa wypadki burzą nieco narracje albumu...

Jeśli chodzi o DVD to trudno przyznać by po jego emisji człowiek stał się bardziej wyedukowany. Warto jednak do niego zajrzeć by zobaczyć lub przypomnieć sobie jak lata temu wyglądała załoga Siccmade. Czuje się jednak zawiedziony że nie ma tutaj dwóch klipów promujących krążek, "I Went From" i "Everywhere I Go", ale możliwe że pojawiły się dopiero po premierze płyty..

Kończąc dodam, i pewnie wielu fanów Kevina się ze mną zgodzi, iż omawiane dziś wydawnictwo jest jego ostatnią prawdziwą płytą. Szczerą, pozbawioną miałkich historyjek, solidnie zarymowaną i przede wszystkim nie wymuszoną. Bo to co nastąpiło w Strange Music było końcem hardcorowego rapera z Garden Blocc a początkiem kukły przemysłu rozrywkowego...