środa, 12 grudnia 2012

Marvaless - Wiccked CD (1996, AWOL Records)

"Wiccked" to trzeci oficjalny album Marvaless dla AWOL, przed nim mieliśmy okazję posłuchać debiutu "Ghetto Blues" wydanego w 94' oraz "Just Marvaless" rok póżniej. Przynam się że jako fan byłego AWOL i obecnie całej WCM jakoś nie specjalnie przykładałem się do pierwszych dwóch projektów Marvy. Możliwe że produkcja na nich jest dla mnie zbyt oldschoolowa, za to od "Wiccked" jej poczynania śledzę uważnym okiem. 

Mamy rok 96' teksty Marvaless nie są jakieś skomplikowane lecz flow już charakterystyczny i rozpoznawalny stał się bardziej dopracowany, Marva pieknie płynie po bitach i gdy zaczyna nawijać z przyjemnością się słucha jej zwrotek. To taki gangsta raper w spódnicy, spokojnie jej teksty mógłby zarapować nie jeden zawodnik płci męskiej. Reprezentowanie stolicy Californi, przechwałki i opisy niebezpiecznej strony życia Sactown to tematy przewodnie tego albumu (wyjątkiem może być "Sexuality" z Lurchem i Ric Rociem tym razem za mikrofonem). Produkcja na albumie jest głównie dobra, w niektórch bitach mogłoby być bardziej rozbudowane instrumentarium natomiast żaden nie schodzi poniżej tej oceny. Aż połowę muzyki zrobił poczciwy DJ Darryl który swego czasu ściśle współpracował z artystami AWOL. Mimo niezlych "Wiccked" czy "See The Light" z C-Bo jego produkcja jest nieco uboższa niż Ric Roca czy Skillza (co nie znaczy że się jej niemiło słucha). Pochwalę tu jeszcze Mike'a Mosley'a za bit do "Sacramento" i Levitti'ego za refren w nim (chłopaki stworzyli niesamowity klimat). Żeby nie było za słodko, album ma pewne mankamenty (nie wady bo wad nie ma). W kawałku "Stackin Riches" pojawiają się panowie z Kollision których udział jest lekko mówiąc bardzo kiepski, to raz. Dwa, w "See The Light" Marva ma tylko jedną zwrotkę, dwie należą do C-Bo, widać ewidentnie że to kawalek Shawna (który właśnie rok pożniej wychodzi na jego solówce "One Life 2 Live"). Trzy, w środku albumu dostajemy remix "Ride With Me" który oddany jest głownie w ręce Mississippiego. Może to nie jakiś straszny minus po prostu dałbym go na koniec albumu lub jeszcze lepiej na solówkę śpiewającego artysty. Takim sposobem dostajemy w sumie 11 niezłych kawałków, niby to mało ale patrząc na to jaki album ma klimat specjalnie mi to nie przeszkadza. 

Plytkę można jeszcze gdzieniegdzie kupić jeśli się dobrze poszpera po necie. Myśle że dla fana obecnej West Coast Mafii to pozycja obowiązkowa a na pewno miło jeśli zasili szeregi kolekcji.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz