środa, 6 lutego 2013

Luni Coleone - In The Mouth Of Madness CD (2001, Sicc-a-Cell, Out Of Bounds)

Czwarte solowe przedsięwzięcie Monterrio przynosi nam pewne zmiany w jego twórczości. Tak jak na wydanym poprzednio "Total Recall" czuć jeszcze mobbstyle'owe akcenty tak na prezentowanym CD uświadczymy już bardziej samego thug shit'u. Wynika to pewnie z przejścia Luniego do Out Of Bounds. Po krótkiej przygodzie z Ideal Music Group w końcu znajduje spokojną przystań w label'u znanego i cenionego producenta Big Hollis'a.

Słuchając "In The Mouth Of Madness" można zauważyć że Luni dorósł i album jest lirycznie bardziej zróżnicowany. Na poprzednich płytach Coleone pisał teksty dosłownie "z pistoletem w ręku" pełne mocnej gangsterki i niechlujnych zachowań. Tutaj jest to wszystko jakby bardziej stonowane i merytorycznie lepiej poskładane (co nie znaczy oczywiście że wizerunek Luniego uległ jakiemuś uszczerbkowi). Do ostrego "2 Bonnies & 1 Clyde" dochodzą też takie kawałki jak "Been So Long" lub "Family" czy też "Friends" których tematyka jest bardziej szczytna i pokazuje tę wrażliwszą stronę rapera a "Yay-Yay" to jakby nie patrzeć pierwszy udany imprezowy numer Coleona zachowujący hardcorowy klimat. Każdy utwór się czymś wyróżnia i nie uświadczymy zlewającego się w jedną całość potoku słów. Cieszy mnie też że płyta trzyma równy poziom i nie ma słabych momentów. Nie zawodzi ani Luni ani produkcja. Stroną muzyczną zajął się oczywiście nie kto inny jak Big Hollis (tylko ostatni numer zrobił JT Tha Bigga Figga który i tak brzmi jakby go produkował Hollis). Według mnie jest to jeden z czołowych producentów wywodzących się z Sacramento. Powiedziałbym nawet że on, Baby Bubb i Phonk Beta to chyba najbardziej kultowi beatmakerzy z tego miasta. Odnoszę wrażenie że to właśnie dopiero podkłady Hollis'a pozwoliły Luniemu rozwinąć się tematycznie. Po prostu, muzyka stała się bardziej przystępna do pisania nie tylko typowego mobb. Usłyszymy naprawdę klimatyczne dźwięki to w cięższej to w bardziej lekkiej oprawie trzymające się przy tym twardego stylu producenta. W połączeniu z charyzmą Luniego Coleone'a dało to naprawdę świetną płytę. Zaproszeni goście zgrywają się z albumem równie dobrze. Wiadomo jest ich mnóstwo, głównie ludzie z ktorymi Luni chętnie współpracuje (Killa Tay, Marvaless, Mad Dog, Greedy). Zaskoczył mnie zaś udział Daza Dillingera a niezłą amtosferę stworzyła wokalistka Jazzy w kawalku "24-7" której przypadł zapadający w pamięć refren.

Nie spodziewjcie się po tej płycie że Coleone zaczął składać uliczną poezję lecz że poczynił postęp w swoim rzemiośle. Jeszcze większy progres możemy jednak zauważyć na kolejnej płycie "Lunicoleone.com" która jak pisałem mimo ciekawej warstwy tekstowej muzycznie prezentuje się nieco niedbale. Chcę jednak zwrócić uwagę na to że współpraca Luniego z Hollisem wzniosła go na kolejny level artystyczny i z "In The Mouth Of Madness" i "Lunicoleone.com" można zapoznać się bez wahania (z resztą jak i z wcześniejszymi dokonaniami Monterrio).

Płyta oryginalnie wychodzi w 2001' kolejne w 2003' i ostatnie w 2006', wszystkie różnią się końcówką tracklisty jak i również okładką. Posiadam pierwsze wydanie które zawiera osiemnaście kawałków i te polecam mieć. Chyba nie muszę dodawać że dorwanie takiego egzemplarza to niestety trudna sprawa jak i rownież kosztowna lecz cuda się zdarzają więc zachęcam do szukania.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz